you're a killer and i'm your best friend think it's unfair, your situation

414 22 18
                                    

1986

Zawsze zaczyna się tak samo.

W snach wraca do '83. Wielka trójka- Steve, Tommy, Carol- znajduje się na szczycie szkolnej hierarchii. Tytuł króla pozwala mu na chełpienie się w adoracji, jakby Hawkins High było prawdziwym państwem, pełnym ludzi gotowych paść mu do stóp. A w jego żyłach płynęła błękitna krew.

Wielu imponuje jego reputacja, nawet jeśli została brudno zdobyta. Każdy władca ma szkielety w szafie, na szczęście szafa Steve'a Harringtona jest wielka i kości zwisające z sufitu nie dotykają drogich ubrań. Z biegiem czasu nauczył się doceniać, jak potrafią go rozbawić. Poruszony szpik kostny brzmi, jak dzwonki wietrzne. Przypominały mu o utraconych latach.

Czuł się tak samo martwy, jak one. Pusty w środku. Bez organów codziennie pracujących, aby pozostawić go przy życiu, bez krwi, błękitnej czy też nie. Bez serca, wybijającego nieznany rytm. Nieznane imię, które ta wersja Steve'a nigdy nie pozna.

Samotność na dobre zagościła w jego życiu. Całowała go na dobranoc i budziła porannym listopadowym chłodem, wywołującym dreszcze na jego skórze, pomimo słońca sięgającego zenitu, dającego ptakom powód do śpiewania swoich pięknych pieśni. Pieśni zagłuszone przez dźwięk kości.

Śmierć jest blisko.

Dopiero poczuł pierwsze promienie z minutą, gdy Nancy spojrzała na niego spod rzęs na korytarzu. Zaśmiewała się z jego żartów i nerwowo ściskała książki, przytulone do piersi, gdy założył jej niesforne kosmyki za ucho i poprosił o numer. Do czasu, aż państwo Harrington postanowili opuścić Hawkins. Carol i Tommy zorganizowali imprezę, a Nancy pojawiła się w jego progu wraz z Barb.

Śmierć jest blisko.

Dudnienie zostało zgłoszone przez hormony i Nancy wołającą imię Steve'a, tracąc dziewictwo.

Welon żałobny opadający na ziemię wraz z trumną, odsunął ich od siebie. Steve znów poczuł się samotny, ale nie był sam. Pół żywa Barb, chodziła za nim krok w krok. Przypominała o jego winie za swoją śmierć, zwierzała się z planów, których nigdy nie przyjdzie jej spełnić. Czasem prosiła o pomoc, jakby nie było już za późno i Steve mógłby coś zrobić, bo wciąż znajdowywała się na dnie basenu. Zakrwawione ślady dłoni stały się częstą dekoracją jego pokoju, a krzyk Barb w końcu gasnął, jak świeczka bez tlenu.

Jedyne o czym nie mógł zapomnieć, to o głosie mówiącym to twoja wina.

Po kilkunastu nocach ciągnących się latami, Barb znikała, a na miejscu, gdzie zwykle przesiadywała pojawiał się kolejny szkielet. Steve, pobudzając głęboko schowaną część siebie odnawiającą stary rytuał, chwytał pewnie za jej pozostałości i przygotowywał miejsce w szafie.

Każdy sen zaczynał się tak samo, ale się nie resetował.

Wszystkie pozostałości po jego poczuciu winy nie opuszczały go, chociaż co noc dostał fałszywe przyzwolenie na rozegranie scenerii nieco inaczej.

To twoja wina, że nie żyje

To twoja wina, że rodzice sprzedali dom.

To twoja wina, że Nancy cię nie kocha.

To twoja wina...

Steve zerwał się na równe nogi, słysząc telefon w kuchni. Wybiegł z pokoju, pozostawiając za sobą plątaninę pościeli i poduszek, na których zasychały plamy krwi. W nocy znów dostał krwotoku z nosa. Zajmie się tym później.

Słońce świeciło nieśmiało pomiędzy chmurami, sącząc przez sitko swoje ciepło ledwo pobudzonym po zimie kwiatom. Marcowe powietrze dostało się do wnętrza domu, schładzając rozgrzaną skórę Steve'a, pomagając mu się rozbudzić.

I bet you think about me {Steddie} PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz