Kolejny już raz tego dnia musiał wyjść ze swojego pokoju, a to wszystko tylko przez Jacklyn, która oznajmiła mu, że ma odbyć się jakiś bal charytatywny. Może nie byłby tym tak bardzo zdenerwowany, gdyby poinformowała go o tym wcześniej, a nie dzień przed wydarzeniem. Nie mógł nastawić się na wszystko psychicznie, dlatego wiedział, że nie opuści swoich bezpiecznych czterech ścian bez swojego opakowania tabletek uspokajających.
Coraz częściej zdarzało mu się je brać nie w porze, w której musiał, a między różnymi aktywnościami. Kiedyś przez to miał nieprzyjemną sytuacje i nie zwracał uwagi na to, że historia zataczała swoje koło szybciej niż mogłoby się to wydawać. A to zwiastowało niemałe kłopoty.
Wszedł do odpowiedniego pomieszczenia i miał ochotę wywrócić oczami, gdy zastał w nim swoją matkę wraz z Vincentem, którzy wymieniali się opiniami na temat garnituru jaki powinien ubrać. Poczuł lekkie klepanie po plecach, więc odwrócił się w tamta stronę i posłał Zaynowi mały uśmiech, bardziej przypominający smutny grymas niżeli jakąkolwiek oznakę dobrego nastroju.
— Louis, chodź tutaj. — rozkazał Vincent, jak zawsze, swoim autorytatywnym głosem.
Zacisnął pięść w kieszeni eleganckich spodni i bez zbędnych słów podszedł do dwójki rodziców stając na podeście wbudowanym w podłogę naprzeciw.
Wpatrywał się wprost przed siebie na swoje odbicie i przez chwile nie potrafił oderwać od siebie wzroku. Delikatne cienie pod oczami widoczne nawet z tej odległości, ponieważ nie miał nałożonego makijażu, twarz nienaturalnie blada, bez wyrazu, pozbawiona najmniejszej krzty pozytywnych emocji krążących w żyłach. Jednak nawiązując kontakt wzrokowy z samym sobą aż przeraził się nie widząc w jasnych tęczówkach nic oprócz bólu i braku nadziei.
Nienawidził czuć się w ten sposób, osowiale, kiedy ledwo był w stanie ustać na własnych nogach. A był taki przez cały czas pobytu w domu. Wszystkie zbędne, negatywne komentarze kierowane w jego strony sprawiały, że zamykał się w sobie, chodź nie zdawał sobie z tego sprawy. Przecież rozmawiał codziennie z Zaynem, z Harrym udało mu się wymieniać kilkanaście wiadomości na dzień, również zdarzało im się do siebie dzwonić, gdy nie mieli akurat zajęć z gitary. Jednak co zmieniało się wraz z każdym kolejnym wschodem słońca? Jego uśmiech. Nie ten sztuczny posyłany pod publikę, a ten prawdziwy. Autentyczny, pokazujący, że naprawdę cieszy się z tego, gdzie jest i z kim. Jego już prawie nie było.
Starał się. Starał się ze wszystkich sił, by móc być wystarczającym, dla Zayna, swoich rodziców, dla Harry'ego, lecz to i tak nie przynosiło skutków. Dlatego przestał próbować.
Zawsze chciał zostać aktorem. Móc wcielać się w rolę i grać na scenie, otrzymując za to miliony oklasków oraz okrzyków radości. Nie raz oglądając filmy czy inne produkcje marzył, by znaleźć się w tamtym miejscu, poczuć ta atmosferę przy kręceniu. Ale życie nie było po jego stronie zsyłając na niego traumy, lęki oraz od samego początku idące za nim jak cień miano następcy tronu.
Całe szczęście z jego dziecinnych marzeń pozostało mu wcielanie się w rolę.
Nie odwracał spojrzenia od swoich oczy, w których powoli zaczynało pojawiać się więcej łez, stojąc w miejscu i pozwalając krawcowym dobrać do jego stroju odpowiednie dodatki, naszywki czy kolor materiału.
Nie patrzył na stojącego Zayna, który również obserwował jego odbicie ze smutkiem tak bardzo wypisanym na jego twarzy, że samo patrzenie na nią przysparzało o ból w sercu.
— Ten będzie fenomenalny na bal. — odparła ucieszona — To wszystko, Louis, idź i przyjdź na kolację.
— Dobrze, mamo. — powiedział nijakim tonem.
JE LEEST
When The Sun Goes Down || l.s
FanfictionLouis jest księciem Walii. Wiecznie uśmiechnięty i niosący pomoc innym, aby żyło im się jak najlepiej w Zjednoczonym Królestwie. To, czego nie wie nikt to fakt, że ten sam radosny nastolatek nie potrafi przetrwać chociażby jednego dnia bez swoich u...