Nie otwierał oczu. Zbytnio się obawiał co ujrzeć może po drugiej stronie, a repertuar możliwości rozciągał się od abstrakcyjnych terrorów bez konkretnego kształtu, po jak najbardziej realne zagrożenia. Umysł opętany paniką tendencję miał skakać od jednej możliwości do drugiej, każda kolejna okropniejsza od tej poprzedniej, aż w końcu w tym koszmarnym wirze zatracał się rozsądek i świadomość.
Nie wiedział już gdzie był, nie wiedział po co był, kim był, wiedział tylko, że się boi i że jest mu przeraźliwie zimno. Pamiętał jak niegdyś, dawno temu, a może jedynie w jego wyobraźni ktoś chwycił go za rękę, pazury wbił aż do krwi i te paznokcie nagle zamieniły się w robaki. Wpełzły mu wtedy pod skórę i teraz się przebudziły, wijąc pod tą okropną, miękką powłoką, rozpychając na bok ścięgna, by utorować sobie więcej miejsca. Czuł to tak doskonale i bez opamiętania zaczął drapać, usiłując wydrzeć je na zewnątrz, gdy powietrze okazywało się coraz trudniejsze do pochwycenia.
Nie zdążył przełamać bariery skóry. Coś chwyciło jego nadgarstki i przytrzymało stanowczo. Wtedy się zorientował, że leżał na podłodze, na chłodnych, lodowatych kafelkach. Próbował wykręcić ręce z uścisku, lecz na próżno. Zbyt był słaby, a jego ciało drżało.
Ale ten chłód... kafelki, kafelki, coś znajomego...
Spróbował wykrztusić jakiś protest, ale nic mu nie przechodziło przez gardło. Nie mógł oddychać, nie mógł się ruszać. Umierał. Wiedział, że umiera.Oto jednak, jakiś nowy impuls dotarł do jego zmąconego umysłu. Coś ciepłego. Plecy i głowę ułożył na czymś ciepłym, miękkim i prędko wszystko inne przestało się liczyć. Stanowczo wyrwał ręce i jak drobne, słabiutkie dziecko skulił się przy tym cieple, desperacko chwytając za materiał, jakby miało gdzieś odpłynąć, zatracić się w tej burzy odrażających obrazów i odczuć.
Zaraz po tym przyszło kołysanie. Powolne. Z boku... na bok... i z powrotem, tak spokojne, ostrożne i choć jego umysł nadal trawiły płomienie, teraz wydawały się kołysać wraz z nim. W jedną... w drugą, mozolnie, leniwie tak, że z tego znużenia zaczęły przygasać i po sobie w Asmodeusie zostawiły czerń popiołu i straszliwe zmęczenie.
Pierwszy oddech wtedy złapał. Pierwszy porządny przynajmniej, taki który dosięgnął jego płuc, rozparł je wreszcie, z pozoru zapadnięte od ostatnich kilku minut. Oczu nadal jednak nie otwierał, na moment w tym cichym mroku i kołysaniu znajdując swoje ukojenie.
Wkrótce jego świadomość zaczęła napływać z powrotem.
Przypomniał już sobie kim był i... tak, u Mammona. Byli u Mammona, a u niego zawsze podłoga była bardzo zimna, bo Mammon szczędził na ogrzewaniu. Przyjechali tu razem z Edwardem...
Nagle pewna nadzieja napełniła jego ciało nową energią.- Litenov? - spytał i choć jego głos nadal drżał, przejście z wściekłego charczenia na niepewną mowę było z pewnością postępem.
Uzyskał jakąś odpowiedź od tego swojego ciepłego azylu, ale szczerze powiedziawszy kompletnie nie zrozumiał jej przez ciągły pisk i szum w jego głowie. Dla własnego komfortu uznał jednak, że tak, to był litenov i wtulił się w niego mocniej.
Tylko co oni tam robili tak właściwie?
Było już popołudnie i chyba się długo szykowali... Ah tak! Żeby przekazać Mammonowi wieść o pieczęci! Jak mógł zapomnieć? Przecież ostatni miesiąc mdleć mu się chciało na myśl o tym, że miałby ją Edwardowi dać. No a jeśli to nie doprowadzało do omdleń, to wizja poinformowania Mammona już definitywnie go powalała.
Dobrze, a więc byli tu i...Wspomnienia coraz szybciej do niego napływały, minuta za minutą, aż wreszcie dotarł do momentu, gdy jego przerażenie osiągnęło szczyt i... czerń. On... on zemdlał? Musiał. W pewniej chwili jego wspomnienia po prostu się urywały, a więc musiał tam stracić przytomność. Ale to by znaczyło, że nadal jest... w jadalni. Z nimi.
Ta świadomość była jak kliknięcie zapalniczki przy ulatującym gazie.
Czysty terror znów zalał go zimnym potem i spazm boleśnie skręcił ciało. Prędko uniósł dłoń i choć maskę przesunął, ust nie zdążył zasłonić. Skurcz rozepchał jego przełyk i Asmodeus zwymiotował.
CZYTASZ
Strzelajmy W Szczury 3
ФэнтезиTo był spokojny czas. Nieidealny może, lecz nadal spokojny, beztroski, na tyle nawet, że śmieli ujrzeć w nim prawdziwy koniec całej tej tragedii. To była jednak jedynie chwila przerwy przed wielkim finałem. Częste i niewyjaśnione przypadki opętań s...