Legenda słońca- jak powstało z miłości.
Naran był światłem, a światło było Naranem. Nie pamiętał niczego a zarazem wiedział i widział wszystko. Codziennie ciosał w światłości, a światłość zawsze była jego domem i dzielił się nią z innymi. Pewnego razu złodziej zakradł się do jego domu i skradł mu iskrę, która rodziła światło. Ograbiony ze swej istoty nie mógł już być tym kim był wcześniej. Jego światło zaczęło się spalać. Zebrał więc wszystkie odcienie światła, które mu zostały i podarował je swoim dzieciom.
Amare była najukochańszą córką Narana. Piękna i niewinna uszlachetniała i oczyszczała świat. Codziennie udawała się na pola Caelum by siać ziarna miłości. Jej bracia Spes i Fides często jej towarzyszyli i pomagali w pracy. Byli niemal nierozłączni i szczęśliwi. Kiedy dowiedzieli się o tragedii ojca, z wdzięcznością przyjęli jego dar, obiecując sobie że nie spoczną, dopóki nie odnajdą złodzieja iskry.
-Sana odejdź od okna. Szybko! - syknęłam w kierunku siedzącej na parapecie dziewczynki. 10-latka zmarszczyła ze złością nos, ale posłusznie i cichutko zaczęła się przesuwać w moją stronę. Co jakiś czas zatrzymywała się słysząc przenikliwe wycie wilków. W małym pokoiku znajdowałyśmy się tylko we dwie, pozostali zgromadzili się przy kuchennym palenisku, do którego niebawem i my miałyśmy dołączyć. Kiedy tylko dziewczynka pojawiła się w moim zasięgu, chwyciłam ją za rękę i prędko poprowadziłam do kuchni.
- Nie ściemniaj, że nie słyszałaś, kiedy wołano wszystkich do kuchni - szepnęłam, patrząc z irytacją na dziecko.
Sana miała talent do wpadania w kłopoty, oczywiście na własne życzenie. Teraz też nie posłuchała opiekuna i siedziała przy oknie w wilczą noc. Delikatnie otworzyłam drzwi do pomieszczenia i je zaryglowałam. W środku byli już wszyscy. Fero i Sasza siedzieli na ławce przy skraju stołu. Kawałek dalej miejsca zajęli Daniel, Max i Gawin. Przy piecu stała Matilda, trzymając Samuela na Rękach. Zaraz za nią o kredens opierał się Evan, który posłał mi przy wejściu potępiające spojrzenie. - Dłużej się nie dało? - zapytał przyciszonym głosem. - Spróbuję następnym razem - odpowiedziałam mu zaczepnie się przy tym uśmiechając i pilnując by nie podnieść za bardzo głosu. Ewan tylko przewrócił oczami i zapraszająco poklepał ręką znajdujący się koło niego nieduży puf. Wyszczerzyłam do niego ząbki i wraz z Saną przecisnęłyśmy się w kierunku wskazanego nam miejsca. Było one zlokalizowane bliżej paleniska, dlatego też mogłam się lepiej przyjrzeć pozostałym. Na twarzach chłopaków, a właściwie młodych mężczyzn, widoczna była troska i niepewność. Spędzaliśmy już trzecią noc z rzędu w kuchnii. Wilcze noce nigdy nie trwały tak długo. Jak do tej pory mieliśmy szczęście i nikomu nic się nie stało, ale wilki, które nawiedzały naszą wioskę nie były normalnymi zwięrzętami. Kilka razy w ciągu roku bariery dzielące nasz ludzki świat z tym potwornym były opuszczane i wtedy prześlizgiwały się przez nie wilcze duchy. Nie można było ich zranić ani zabić, one jednak nie miały trudności w tym by krzywdzić i mordować ludzi. Na szczęście nie robiły tego zbyt często. Podobno póki nie stanęło się im na drodze to nie atakowały. Jak dotąd ta zasada zdawała się działać. Dlatego w Wilczą Noc wszyscy w wiosce zamykali się w swoich domach i nie wychylali nosa zza drzwi. Tym jednak razem to trwało stanowczo za długo. Minęły już trzy dni, a z zewnątrz nadal było słychać upiorne wycie.
- Mam nadzieję, że to wszystko skończy się, zanim umrzemy z głodu - szepnęłam do siedzącego przy mnie Ewana. Jego duże, błękitne oczy natychmiast spojrzały w moją stronę, a złoty kędzior opadł na czoło, gdy pochylił głowę.
- Nawet nie próbuj niczego kombinować. Spokojnie wytrzymamy jeszcze kilka dni. - szepnął mi ostrzegawczo do ucha. - chociaż mam nadzieję, że nie będziemy musieli - podniosłam z irytacją brew - Nie jestem głupia Jen, życie mi jeszcze miłe - odgryzłam się. Evan tylko pokiwał głową na moją odzywkę. Był zaledwie rok starszy ode mnie i chociaż zazwyczaj świetnie się dogadywaliśmy, czasami naprawdę nie mogłam go znieść. Były to momenty gdzie jego "ego" wyprzedzało naturalny spryt i inteligencję. Zwłaszcza, że tak naprawdę to ja nauczyłam go jak przetrwać. Wszyscy wychowywaliśmy się w sierocińcu, ale Evan dołączył do nas jako nastoletni chłopiec, kiedy już działaliśmy na moich zasadach. Prowadziliśmy interes, a właściwie interesy - byliśmy łowcami, kupcami, robotnikami, chłopcami na posyłki, a jeśli była taka potrzeba nawet akrobatami- tak, czy inaczej potrafiliśmy zarabiać pieniądze i nie głodować. Stworzyliśmy też przy tym całkiem dobrze funkcjonującą rodzinę. Ja, pomijając Evana, byłam najstarsza i trafiłam tutaj w wieku pięciu lat, gdy jakaś kobieta znalazła mnie podkradającą jej warzywa z ogródka. Wtedy poznałam trzyletniego Daniela i czteroletniego Sasze. Chłopcy byli jedynymi ocalałymi dziećmi w przytułku po epidemii Zazączki. Prawdopodobnie dlatego też przyjęto mnie z otwartymi ramionami. Naszą opiekunką była Pani Beatrice. Kobieta była wielka, pulchna i gadatliwa. Codziennie ubierała się w szykowne koronki, kazała nam być "grzecznymi i nie rozrabiać", po czym znikała na całe dnie, a nawet tygodnie. Chociaż się nami nie zajmowała to zawsze zostawiała nam jakieś jedzenie. Pewnego razu już nie wróciła, a my z chłopakami musieliśmy sami dać sobie radę. Wtedy właśnie powstała firma "Posłańcy Narana". Nazwę wzięliśmy od opowiedzianej kiedyś na rynku legendy. Pod tym hasłem zaczęliśmy wykonywać drobne przysługi za pieniądze i jedzenie. Z czasem nauczyliśmy się walczyć, polować, oszukiwać i robić fikołki w powietrzu na życzenie. Przygarnęliśmy do siebie ośmioletniego geniusza Maxa, młodego mistrza sztuczek - Fero i Gavina z talentem do wpadania w kłopoty. Później zjawił się tak różny od nas Evan, który w zamian za lekcje polowania, nauczył nas czytać i pisać. Jako ostatni do naszego grona dołączyli Matilda z jej rocznym braciszkiem Samuelem i 10 - letnia Sana. Nasze życie nie było złe, nie brakowało nam jedzenia i od czasu do czasu mogliśmy sobie pozwolić na trochę splendoru. Bywały jednak momenty, gdy w naszą doczesność wkradała się świadomość istnienia świata, o którym wolelibyśmy nie wiedzieć. Wilcze noce należały do tych właśnie chwil. Mieszkaliśmy w małej wiosce zlokalizowanej czterdzieści minut na południe od najbliższego miasteczka Gerinch. Ludzie częściej stąd wyjeżdżali niż przyjeżdżali. Za to w lasach nigdy nie brakowało zwierzyny i każdy miał do niej dostęp. Dlatego nigdy nie myśleliśmy o przeprowadzce. Ja sama czułam się związana z tym miejscem. Jeszcze raz spojrzałam na moich towarzyszy. Daniel nie przypominał już piegowatego, rudego chłopca, którym był kiedyś. Nabrał muskulatury, a jego rysy twarzy się wyostrzyły. Miał już dziewiętnaście lat i blisko 180 wzrostu. Podobnie Sasza, który obecnie co miesiąc zakochiwał się w innej dziewczynie. Fero był w wieku Dawida i nawet ja zazdrościłam mu tych przeszywających, ciemno błękitnych oczu i czarnych, sięgających już ramion włosów. Poza tym miał szczupłą sylwetkę atlety i rozbrajający uśmiech flirciarza. Max był z kolei osiemnastoletnim szatynem o średnim wzroście z wręcz chłopięcą urodą. Blondwłosa Matilda tydzień temu skończyła szesnaście lat i nie mogła narzekać na brak powodzenia wśród płci przeciwnej, a mały Samuel wyglądał jak jej młodsze lustrzane odbicie. Tyczkowata Sana o kruczoczarnych włosach i ciemnej karnacji przypominała bardziej chłopca niż dziewczynkę, a Evan - był dobry myśliwym i opiekunem. Nie mogłam też udawać braku świadomości na jego wygląd - wszyscy wyglądaliśmy całkiem nieźle - ale Jen - jak zwykłam się do niego zwracać - wypadał w tych rankingach bezkonkurencyjnie. Kiedyś pół - żartem powiedziałam mu, że moglibyśmy na tym zarobić - pokazując go jako kobiecy ideał mężczyzny - potem przez tydzień ze mną nie rozmawiał. Moje rozmyślania przerwał odgłos wystrzału po którym nastąpiła cisza.
- Ktoś chyba wyszedł z domu - stwierdził ponuro Max
- Ale dlaczego zamilkły? - Dawid zadał głośno nurtujące nas wszystkich pytanie.
- Powinniśmy to sprawdzić - szepnęłam zerkając na Ewana.
- Nie. Przeczekamy tę noc - odpowiedział mi bezdyskusyjnym tonem. Nienawidziłam niepewności, ale moja decyzja mogła przyczynić się do czyjejś śmierci, dlatego z niechęcią się zgodziłam.
- Dobrze - Oparłam głowę o ramię przyjaciela i pozwoliłam odpocząć oczom.
Kiedy ponownie je otworzyłam zaczynało już świtać. Leżałam na fotelu, przykryta starym, postrzępionym kocem. Rozejrzałam się po izbie. Każdy znalazł jakiś kącik do spania i teraz smacznie drzemał. Bezszelestnie wyplątałam się z mającego już dawno za sobą lata świetności materiału i przemknęłam między zgromadzonymi. Ze znajdującego się przy drzwiach wieszaka zabrałam mój mały, skórzany plecak, komplet noży i łuk. Nie chcąc narobić hałasu przy otwieraniu drzwi, wygramoliłam się na parapet w pokoju Matildy, otworzyłam okno i zwinnie przez nie przeskoczyłam.
Słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu. Od razu skierowałam się na zachód, skąd słychać było wystrzał. Minęłam dom poczciwego staruszka Flipa, który znajdował się przy skraju lasu i szybko zauważyłam prowadzące między drzewa ślady krwi. Trzymając nóż w gotowości zaczęłam podążać za krwawym szlakiem. Po półgodzinnym marszu zaczęło się robić coraz bardziej nieprzyjemnie. Pomimo wczesnej pory miałam wrażenie, że powoli ogarnia mnie ciemność, nie wspominając o milczącej naturze. W pewnym momencie spostrzegłam leżące nieopodal mnie ludzkie ciało. Cicho zbliżyłam się w jego kierunku i przygryzłam wargę by nie krzyknąć, gdy zobaczyłam Flipa, a właściwe to co z niego zostało. Połowa jego twarzy była zwęglona. Jak gdyby ktoś rozpalił sobie na niej ognisko. Odwróciłam wzrok, powstrzymując rodzący się w moich wnętrznościach odruch wymiotny. Po pierwszym szoku, ponownie zbliżyłam się do zwłok i zamknęłam wpatrzone w przestrzeń oko Flipa, odmawiając przy tym w myślach krótką modlitwę o dobrą wędrówkę dla jego duszy. Po tej mojej trwającej zaledwie kilkanaście sekund ceremonii, na drżących nogach i z nożem w dłoni zaczęłam polowanie, żywiąc w sercu nadzieję, że rolę się nie odwrócą.
Przedzierając się przez leśną gęstwinę w pewnym momencie usłyszałam głosy. Bezszelestnie szłam w kierunku źródła dźwięku, wyłapując treść prowadzonej rozmowy
-Kendraaaa, kiedy nauczysz się odróżniać prawdziwy towar od podróbki...Mogłabyś się w końcu do czegoś przydać, ty parszywy kundlu..
- proooszeee o wybaaa czeeeeniee Pani - odpowiedział głos o cienkim, świszczącym tonie.
- Tylko ciągłe prosze o wybaczenie... mam już dość tej litości, przynajmniej za te Griski mogę coś dostać...
W tym momencie znajdowałam się już na tyle blisko, że mogłam przyjrzeć się rozmówcom. W osłupieniu patrzyłam na około 30-letnią kobietę o nienaturalnych, zielonych włosach i czarnych oczach. Nie była brzydka, mimo to w jej osobie było coś odpychającego, coś co podświadomie kazało mi stamtąd uciekać. Z boku zauważyłam drewniany wóz ze śpiącymi ludźmi w środku. Zaczęłam powoli przesuwać się w jego kierunku.
-Eh przez to nędzne stworzenie zdarłam rękaw, powinnam go dłużej podsmażyć - na jej słowa w moich myślach automatycznie pojawiła się postać Flipa. Wyparłam z głowy nieprzyjemne wspomnienia i skupiłam się na swoim zadaniu. Kiedy potworne babsko nadal biadoliło nad swoją sukienką ja zbliżałam się do krawędzi wozu. Nic nie przygotowało mnie jednak na widok zaprzęgniętych przed nim wilczych duchów. W tym właśnie momencie pod moim stopami trzesnęła gałązka, a ja chcąc za wszelką cenę ukryć swoją obecność wturlałam się pod drewnianą konstrukcję.
-Kendra, chyba mamy gości.
Słyszałam jak wilcza istota podchodzi w stronę wozu. Wiedziałam, że zaraz moja obecność zostanie odkryta, mimo to złapałam się wystających, wewnętrznych desek i podciągnełam do góry próbując znaleźć oparcie dla stóp. W chwili gdy od stwora dzieliły mnie sekundy noga człowieka na wozie zaszurała.
-To tylkooo griiskii Panii - zasyczało stworzenie, a ja wisząc nad ziemią starałam się kontrolować każdy mój oddech.
-Szkoda, liczyłam na trochę zabawy. Eh... - Słyszałam jak zaczęła się poruszać w moim kierunku.
-Wracamy do domu kundle - jej głos dochodził zza wozu i odcinał mi drogę ucieczki. Zanim zdążyłam zastanowić się nad rozwiązaniem, wóz ruszył a mnie ogarnęła feeria dźwięków i kolorów.
CZYTASZ
Porzucony Cesarz
FantasyKobieta, która przynosi nadzieję, Mężczyzna, który szuka sprawiedliwości i Świat, który rządzi się swoimi prawami. To magiczna opowieść o nadziei, miłości i odwadze.