ROZDZIAŁ IV

16 2 1
                                    


 Obudził mnie gwałtowny podskok wozu. W pierwszej chwili chciałam zerwać się na równe nogi, zapominając, że nie mam dość miejsca na taką aktywność. Uderzenie w głowę szybko sprowadziło mnie na ziemię. Zdenerwowana i jeszcze trochę zaspana spojrzałam w górę. Słońce zmieniło swoje położenie, musiałam tu już spać co najmniej jeden dzień. Byłam też w zupełnie innym miejscu. Grube betonowe budynki miasta i wystające spoza dachów zamkowe wieże, mówiły same za siebie. Zaskoczyło mnie jednak, że w mieście było więcej ludzi, a przynajmniej nie odróżniających się od nich na pierwszy rzut oka stworzeń. Nikt nie wydawał się tutaj zwracać na mnie większej uwagi, więc zaczęłam dokładnie oglądać kłódkę umieszczoną na drzwiczkach mojego więzienia. Ten mechanizm był znacznie bardziej skomplikowany, ale nie było wiele rzeczy, których nie mogłam otworzyć, przeszłam więc do działania. Byłam właśnie w połowie drogi do celu, gdy wóz zatrzymał się przed ogromną żelazną bramą. Odsunęłam się szybko od mechanizmu, słysząc schodzącego z wozu strażnika i przeklęłam pod nosem. Mężczyzna otworzył moją klatkę i pociągnął za łańcuch unieruchamiający moje ręce. 

- Wyłaź! - Bez słowa, więc wygramoliłam się z mojego dotychczasowego więzienia. A on zaraz po tym pociągnął mnie za sobą. 

- Otwierać! - Krzyknął, a wielka brama powoli zaczęła się otwierać. Zza niej mogłam dostrzec grube mury zamkowej wieży. Nie wyglądało to dobrze. Czując szarpnięcie, ruszyłam za stworzeniem, które mnie więziło. Kiedy przechodziłam przez wrota, miałam wrażenie, jak gdyby po mojej skórze przebiegło tysiące, malutkich mrówek. Po drugiej stronie znajdował się kamienny plac, po którym szwędali się rzołnierze z czarnymi skrzydłami. Niektórzy coś między sobą rozmawiali, inni wręcz przeciwnie, starannie wykonywali swoje obowiązki. Większość z nich nawet nie obdarzyła mnie spojrzeniem, gdy zostałam pchnięta w stronę, stojących przy wejściu do wieży dwóch wartowników. Nie ufając własnemu głosowi wolałam zachować milczenie, nawet jeśli kilka wymownych słów wręcz cisnęło mi się na język. Zadowoliłam się więc piorunującym spojrzeniem, którym obdarowałam mojego oprawcę. On jednak nie wydawał się go nawet zauważyć. 

- weźcie go do karmienia - warknął mój prześladowca. 

- mm świeże mięsko - zarechotał blodowłosy strażnik. Miał wielki, krzywy nos i patrzył na mnie, jak jakiś psychopata. Wzdrygnęłam się w myślach. 

- Trudno uwierzyć że pod tą kupą brudu jest jakiś człowiek - skomentował mój wygląd stojący po drugiej stronie wejścia zielonooki szatyn. Mimo uszczypliwej uwagi miał on przyjemny dla ucha głos. 

- Wziąłem tego griska za 30 uremów. Dobry interes, jeśli i tak zdechnie do kilku dni.- pochwalił się "mój właściciel". Cahan weź go lochów. 

- Boisz się robaku? - psychol zadał mi pytanie widocznie uradowany. Ja natomiast kiwnęłam tylko głową, nie chcąc go sprowokować. Jeszcze kiedyś mu się odwdzięczę, za takie przywitanie. - On zarechotał ponownie widząc mój gest.

Drugi strażnik natomiast zmrużył oczy - A ty co, niemowa? 

- Żeby tylko. Nie będzie przynajmniej darcia ryja - odpowiedział za mnie starszy mężczyzna.

Cahan, nic już na to nie odpowiedział i przejął od kolegi, krępujący mnie łańcuch po czym wszedł do środka kamiennej wieży. To miejsce bardzo mi się nie podobało, czując jednak szarpnięcie, weszłam do środka. Szłam za szatynem, kamiennym korytarzem oświetlanym płomieniami wiszących na ścianach pochodni. Po kilku minutach skręciliśmy w lewy przedsionek, za którym znajdowały się solidne, żelazne drzwi. Strażnik przyłożył do nich czarną, błyszczącą branzoletę, znajdującą się na jego nadgarstku. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, klapa zaczęła się podnosić, a tuż za nią wyłoniły się naprawdę ponuro wyglądające schody w dół. Poczułam ucisk w dolnej części brzucha. Bałam się i bardzo nie chciałam iść dalej. Cahan, przeniósł na mnie świdrujące spojrzenie, zielonych oczu. Nic jednak nie powiedział, tylko szarpnął sznurem i zaczął wchodzić w ciemność. Zagryzłam zęby i skupiłam się na tym by nie spaść z tych słabo oświetlonych schodów . Nie wiem jak długo szłam, w pewnym momencie zaczynałam wątpić czy ta podróż się kiedykolwiek skończy. W końcu się zatrzymaliśmy. Stałam w niewielkiej grocie, z żelazną studnią w centrum. Przy niej stał mężczyzna ze zmęczoną twarzą, dłuższym zarostem i czarnymi skrzydłami. 

- Oh, nareszcie - wyraźnie odsapnął na nasz widok. 

- Co z poprzednim? - zapytał Kahan 

- Wykitował kilka godzin temu - odpowiedział mu 

- Masz nowego - strażnik pchnął mnie w stronę swojego znajomego. Ten tylko westchnął, jakby był już znużony i uwolnił mnie z kajdan. 

- Nie ciesz się, stąd już nie uciekniesz. Magia bariery trzyma Cię w środku. Masz - wręczył mi dziwną niebieską kulę z której wychodziło jaśniejące światło. 

- To twoje narzędzie pracy. Każdego dnia będę Cię spuszczał w dół studni, ty wejdziesz do więzień i będziesz zbierał światła, które zobaczysz przed celami. Tu masz czas - podał mi małą klepsydrę - pod koniec dnia, gdy ziarnka piasku się przesypią, musisz wejść do wiadra i Cię wyciągnę. Jeśli wrócisz bez światła to Cię zabiję. -

Słuchałam go z niedowierzaniem na twarzy. Jakie do cholery światła? I czemu sam tam nie wejdzie? Strażnik nie dał mi nawet pomyśleć i wrzucił mnie do wielkiego wiadra. 

- Postaraj się dłużej pożyć - dodał na koniec, po czym opuścił dźwignię, a ja w szaleńczym tempie spadałam w dół. 

Porzucony CesarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz