W sobotni poranek zapach kawy z lekko wyczuwalną nutką wanilii niósł się po jeszcze pogrążonym we śnie domu. Oparta o stół jadalniany, objęłam ciaśniej gorący kubek, aby unormować temperaturę dłoni i zerkałam przez okno na znajomy plac zabaw, na którym spędzałam większość dni w dzieciństwie. Niektóre charakterystyczne w tamtych latach metalowe konstrukcje zastąpiono tymi drewnianymi, a piasek oraz wystające spod niego źdźbła trawy przykryto gumowymi matami. Z bólem serca musiałam przyznać, że nie był to już ten sam plac zabaw, chociaż w mojej głowie od lat obraz pozostawał nienaruszony. I gdyby ktoś zapytał mnie w tym momencie o opis owego miejsca z pewnością różniłby się od stanu faktycznego.
To był właśnie mój największy problem – życie w odmętach przeszłości.
Jakkolwiekby to nie brzmiało nie lubiłam zmian. Nie akceptowałam ich a one przecież były nieuniknione. Świat szedł do przodu a ja z zamkniętymi oczami stałam w miejscu. Żyłam w swojej głowie, usilnie chwytając wspomnienia i łudziłam się, że były realiami. O ironio! Jak bardzo przypominałam swoją babkę. Ponad dwa miesiące temu nie zwróciłabym na to uwagi. Nie przyjmowałam do świadomości nawet tego, że mój brat nie był już małym chłopcem, którego podsadzałam do drabinek na tym przeklętym placu zabaw i że za każdym razem na jego prośbę zabierałam ręce, aby dać mu pozorne poczucie samodzielności. Dlaczego pozorne? Bo moje ręce zawsze tam były - w gotowości, aby uchronić go przed bolesnym upadkiem. Były tym czego nie dostałam od własnych rodziców.
Znowu łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu, ale tym razem byłam nieugięta. To na co pozwalałam sobie w nocy, nie wychodziło na światło dzienne.
Moje dotychczasowe życie z pewnością nie było idealne, ale było poukładane na tyle, abym mogła się w nim odnaleźć. Teraz przyszło mi się zmierzyć z czymś, przed czym uciekałam a osoba, która mnie do tego zmusiła zdawała się zapomnieć o moim istnieniu.
Odgłos dzwoniącego telefon wyrwał mnie z letargu. Pociągnęłam jeszcze jeden łyk kawy, odstawiłam kubek na stół i ruszyłam do pokoju, gdzie zdjęcie wytykającej mi język blondynki na wyświetlaczu poinformowało mnie o końcu użalania się nad sobą.
- Wreszcie! – zawołała znużonym głosem, gdy wcisnęłam zieloną słuchawkę. – Jedziesz ze mną do Sephory? – zapytała, zmieniając ton na nieco weselszy.
- Nie – odparłam głosem wyzbytym z jakichkolwiek emocji.
- To za 20 minut na dole – rzuciła i nim zdążyłam po raz kolejny zaprotestować rozłączyła się.
Usiadłam na łóżku niepocieszona wizją pozbycia się mojej świątecznej piżamki z napisem ''Merry Christmas'' i odblokowałam ekran telefonu, aby odczytać widniejące na nim powiadomienia, których od rana trochę się nagromadziło.
Grupa: BAL WSZYSTKICH PIERDOLNIĘTYCH
Beniamin Limbowski:
O której wyjeżdżamy? Ja myślałem, żeby o 5:00 zrobić zbiórkęPola Greinowicz:
Ty chyba zwariowałeś! To ile my tam będziemy jechać?! Dobę?!Beniamin Limbowski:
No z waszymi pęcherzami to z 6 godzin trzeba
liczyćCecylia Park:
Już nie przesadzaj!
To wy chlejecie piwska całą drogę i potem trzeba się zatrzymywać co 20 minutPola Greinowicz:
Dokładnie! Od której zaczyna się doba hotelowa?Daniel Kanon:
Nie wiem. Ktoś ma link do tego domku to sprawdzę?Beniamin Limbowski:
Jest na samym początku konwersacji
Ja uważam, że o 6:00 to musimy najpóźniej wyjechać.
CZYTASZ
ULTRAVIOLET
RomanceOksana Weber w bardzo młodym wieku porzuciła nastoletni świat i wkroczyła na ścieżkę dorosłości. Wszystko po to, aby jej młodszy brat doświadczył radości z dzieciństwa, którego ona nie miała. Nad wyraz odpowiedzialna i twardo stąpająca po ziemi, z...