Rozdział 4

1.1K 63 7
                                    

Przestań myśleć, przestań analizować. 

Miałam zaczerwienione knykcie od krwi. Całe ciało błagało o chwilę przerwy, ja nadal wyprowadzałam ciosy w worek treningowy. Pot kapał mi z czoła, ale nie przejmowałam się tym,  skupiałam się na bólu, który się we mnie kumulował.

Muszę cierpieć.

Wyprowadziłam cios nogą, by następnie wykonać sekwencję prawy, lewy, prawy. Czułam jak ciepło przejmowało nade mną kontrolę, a wrzenie doprowadzało do białej gorączki. Była to dla mnie terpia. Mogłam poczuć ból fizyczny zamiast tego psychicznego, który trwał nieprzerwanie od kilkunastu lat. Kolejny kop, kolejny sierpowy a ja coraz bardziej czułam, jak opadałam z sił. 

Po kilku chwilach opuściłam ręce wzdłuż ciała i podeszłam do ławki, stojącej z boku sali. Zgarnęłam w dłoń butelkę z wodą i pociągnęł kilka łyków, by zniwelować pragnienie, rosnące we mnie od dłuższego czasu. Gdy starałam, się poluzować owijki owinietę wokół ręki, usłyszałam, jak ktoś wszedł do pomieszczenia. Momentalnie napięłam  mięśnie, przełykając gule w gardle.

— Za szybko się męczysz. — Chrapliwy głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. — Musisz popracować nad wytrzymałością.

Ojciec zamknął za sobą drzwi i niczym potwór, wyłonił z ciemności, która panowała w piwnicy, mieszczącej się pod posiadłością. Jedyne dojście światła to małe okienka, przez które  przedostawały się promienie księżyca. Bazyli stanął kilka kroków ode mnie i spojrzeniem sięgnął  do pierścionka, który ułożyłam na stercie ręczników.

— Widzę, że Matthew załatwił już sprawę — skomentował drwiąco, nadal natarczywie, wpatrując się w błyskotkę.

Skinęłam głową, słysząc jego słowa.

— Oświadczył mi się zaraz po kolacji — mruknęłam ledwo słyszalnie.

Napięłam mięśnie, jednak po kilkugodzinnym treningu te odmawiały posłuszeństwa. Owijki, na rękach powoli zaczynały mi się wbijać w poranioną skórę, ale pomimo bólu musiałam się skupić na moim ojcu, który spoglądał na mnie pogardliwym wzrokiem. Przełknęłam ślinę i przeniosłam spojrzenie na jego twarz, dając mu znać, że się go nie bałam choć było zupełnie inaczej.

Śmiech ojca wprowadził mnie w zdziwienie.

— Ten młody gówniarz nawet nie wie, na co się pisze. Będziesz dla niego maskotką, czymś, co będzie mógł pieprzyć na okrągło. Będziesz dla niego tylko mordercom.

— Nie wiem, co on sobie wyobraża. — Nagle krzyk rozniósł się po pomieszczeniu, gdy kontynuował.— Przyjeżdża do mojego kraju i robi wszystko by mi cię zabrać. Moje dzieło, moje jedyne osiągnięcie w życiu. Idealną maszynę do zabijania. Już wcześniej mogłem kazać ci powybijać tą cholerną rodzinkę De Campo.

Czułam jak wściekłość powoli we mnie narastała, zwiększając swoją siłę z każdą sekundą.

— Należysz do mnie! Ten cholerny pierścionek nic nie zmienia, rozumiesz!? — powiedział wściekle, zaciskając dłonie w pięści.

— Już do ciebie nie należę! Już nie masz nade mną władzy! — wrzeszczę, na całe gardło wykorzystując, moje ostatnie siły.

Po chwili dociera, do mnie co zrobiłam. Robię, krok do tyłu chcąc, jak najszybciej zniknąć. Nie zrobiłam tego, nie zrobiłam...

Widząc, jak z cienia wyłaniają się kolejne dwie, masywne sylwetki pracowników Bazyliego mam ochotę zabić wszystkich i posłać ich do piekła. Tylko gdyby faktycznie byłoby tak łatwo to wykonać.

Mafijna Gra - Matthew / Bracia De Campo #1 [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz