— Balde, ty i miłość? Coś mi się nie chce w to wierzyć.
Dla odmiany, z chęcią posłuchałabym opowieści innych, żeby odwlec moment mojej kolei. Co ja mam niby powiedzieć? Wcisnąć w zamian historyjkę o tym, jak to jako dzieci planowaliśmy wspólną przyszłość? Każdy, mając kilka lat, tak robił. Mam wrażenie, że już wszyscy wiedzą wystarczająco.
Wspomniany chłopak poprawił się na krześle. Wyraźnie było widać, że rozmowa nie jest mu na rękę, ale takie są zasady gry.
W którą się dokładnie tak samo wkopałam.
— Ech, nie ma o czym mówić. Klasyczny przypadek, w którym druga strona cię nie zauważa. No ale, nie wymagajmy za dużo, byliśmy wtedy tylko gówniarzami, którzy nie mieli za grosz pojęcia o życiu — Alejandro uśmiechnął się niemrawo.
Atmosfera nie była gęsta, ale dało się wyczuć wyraźne napięcie i oczekiwanie. Domyślam się, że temat jest elektryzujący. Oprócz kilku pytań wcześniej, nie pojawiło się jeszcze podobne do tego, które wybrzmiało w przestrzeni przed chwilą.
— A wy? Może być ciekawie, biorąc pod uwagę, że oboje tutaj jesteście.
Zajebiście ciekawie, po prostu lepiej niż w kryminalnych zagadkach Las Palmas.
— Co ty nie powiesz, Ferran.
— A tu się, mój drogi kolego, możesz zdziwić, bo tak się składa, że nie dostaniesz standardowej historyjki, jakiej byś oczekiwał.
Pedro spojrzał porozumiewawczo na mnie. Nie miałam pojęcia, do czego może nawiązywać, więc postanowiłam poczekać na rozwój sytuacji. Jeżdżąc palcami po szkle naczynia, skanowałam w myślach każdą sytuację, która mogłaby tutaj wybrzmieć.
— To były chyba walentynki w trzeciej klasie? — González zapytał bardziej siebie, ale szukał potwierdzenia swoich słów u mnie. Wzruszyłam niepewnie ramionami, bo sama nie miałam pojęcia, kiedy to mogło być. Tak na dobrą sprawę, nie miałam nawet pojęcia, o czym on chce powiedzieć — Nie przypomnę sobie teraz, ale byliśmy małymi smarkami, które biegały na przerwach do sklepiku po oranżadę w proszku.
O losie, pokarm bogów to jest. A kto pił oranżadę, zamiast ją wyjadać palcem prosto z opakowania, ten nie wie, co stracił.
— Zrobiłem wtedy kartkę dla Maribel, którą dostała w ramach walentynkowej poczty szkolnej.
Momentalnie przypomniałam sobie o tej sytuacji. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy otworzyłam czerwoną kartkę z narysowanym krzywą linią sercem, a w środku zapisany był wierszyk, którym owe laurki pokrywały się tego dnia. Uśmiechnęłam się do przyjaciela, wiedząc, że bezkarnie mogę teraz nawiązać to jeszcze jednego wydarzenia związanego z całym przedsięwzięciem, które wymyślił.
— Tak, a na dole kartki napisałeś, dokładnie cytując: "Miałem też dla ciebie truskawkowego lizaka, ale zjadłem w drodze do szkoły".
— Pedri, serio? Zeżarłeś prezent, który miałeś dać swojej dziewczynie? — Pablo nie omieszkał skomentować zachowania kilkuletniej wersji Gonzáleza, na co ten zareagował nerwowym śmiechem.
— No cóż poradzę, że tak wyszło, a ten lizak wyglądał zbyt smakowicie... — brunet podrapał się po karku, spuszczając wzrok — ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że odkupiłem go po lekcjach!
— Za moje pieniądze, bo zabrakło ci trzydziestu centów! — dodałam, śmiejąc się.
— Tak... tak było, ale zrezygnowałem wtedy ze swojego, bo Maribel chciała kupić też dla mnie, żeby mi nie było smutno.
CZYTASZ
Gorzki smak słodyczy | Pedro González
FanficDwójka nierozłącznych w dzieciństwie przyjaciół - Maribel Cano i Pedro González - w wyniku wkroczenia w dorosłość, nie są ze sobą tak blisko, jak kiedyś. Jednak wszystko się zmienia, kiedy dziewczyna dostaje pewną propozycję. Czy zamieszkanie pod j...