Harry jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałby, że ten czas zamiast na spokojnym siedzeniu w domu, gdzie będzie wraz z Niallem i innymi znajomymi ze studiów świętować rozpoczęcie roku, spędzi na nad wyraz wysokim poziome dekoncentracji i rozkojarzenia. Dłonie mu się pociły, jakby przebiegł przynajmniej maraton, chodził w kółko po salonie denerwując przy tym swojego współlokatora, który próbował obejrzeć serial.
Za niecałe dwie godziny powinien wychodzić z domu, aby przyjść do zamku i móc porozmawiać z Louisem o sytuacji jaka miała miejsce ponad tydzień temu. Z biegiem czasu oraz po zobaczeniu się z Zaynem jego złość na księcia nieco opadła, pozostawiając jednak po sobie chęć zrozumienia i delikatny niepokój wciąż krążący w jego ciele. Jego celem stało się dowiedzenie, dlaczego Louis zachowuje się w ten a nie inny sposób. Potrzebował poznać tą jego cząstkę, która była ukryta głęboko w nim sprawiając ją niewidoczną.
Minione tygodnie zapewniły mu osobę, która z każdej rozmowy telefonicznej, każdej pojedynczej wymiany wiadomości i z każdej kolejnej lekcji gitary stawała się dla niego kimś naprawdę ważnym i godnym walki o relacje jaka zaczęła ich łączyć. Harry zaangażował się w tę znajomość, może nie powinien zważając na dosyć odległe miejsca w hierarchii społecznej, jednak w chwili, gdy pamiętnego wieczora zobaczył Tomlinsona na bankiecie nie był w stanie odwrócić od niego wzroku. To tak jakby wszechświat poprowadził ich wybranymi drogami, by w którymś momencie mogli się spotkać i przeżyć najlepsze dni ich życia.
Ponownie uniósł rękę i sprawdził godzinę na zegarku znajdującym się na nadgarstku. Wypuścił głośno powietrze, gdy zobaczył, że od chwili, kiedy ostatni raz zerkał na wskazówki minęło niecałe pięć minut. Poprawił loka opadającego mu na czoło zawężając przy tym pole widzenia i zaczął wymachiwać rękami, by strzepać towarzyszący mu strach.
— Styles, proszę cię, ogarnij swoją macice i usiądź. — mruknął Niall, nie odrywając spojrzenia od ekranu telewizora.
— Łatwo mówić — prychnął, mimo wszystko wykonując polecenie przyjaciela — To nie ty będziesz odbywać cholernie ważną rozmowę, która a propos zaważy na dalszej relacji, z chłopakiem, który ci się podoba.
— Bo nie jestem gejem, idioto — roześmiał się, kiedy został uderzony w ramię — Oj no, już się tak nie denerwuj, księżniczko.
— Uwierz, że chciałbym być księżniczką, zwłaszcza, że Lou... — zatrzymał się odchrząkując — ...no wiesz... że zawsze lubiłem bajki.
— Wiem, już znam cię wystarczająco długo, żeby tego nie zauważyć — wywrócił oczami, nie przywiązując wielkiej wagi do krótkiej ciszy jaka nastąpiła w wypowiedzi bruneta — Ale dobra. Skoro tak się stresujesz to przećwicz na mnie.
— Co mam przećwiczyć? — zdezorientował się.
— Wkładanie sobie języków do gardeł — powiedział poważnie. Cmoknął, kręcąc głową na strach w zielonych tęczówkach — Ja pizgam, żartuję przecież. Rozmowę przećwicz, kretynie.
— To głupie. — skomentował.
— Jak ty — odparł prędko — To nie wiem, obejrzyj ze mną film albo idź pobiegaj czy coś.
Harry patrzył na niego przez długi moment poważnie zastanawiając się nad wyprowadzką. Doszedł jednak do wniosku, że prędzej czy później stęskniłby się za Horanem, tak więc odpuścił sobie takowe myśli stosując się do pierwszej z propozycji przyjaciela. W między czacie zrobił im jeszcze małe przekąski, przez co wpatrywanie się w ekran nie wydawało się tak bezczynne jakim było.
Mimo wszystko był wdzięczny dla Nialla za próbę pomocy. Wiedział, iż ten nie jest dobry w dawaniu rad czy pocieszaniu, ale to nie robiło im żadnego problemu, bowiem ten nadrabiał ten mały mankament w charakterze swoim sarkazmem i żartami rozluźniając atmosferę. Dało się z nim porozmawiać na poważne tematy, oczywiście że tak, lecz zaraz potem nadchodziły kiepskie dowcipy rzucane niekoniecznie w odpowiednim momencie.
JE LEEST
When The Sun Goes Down || l.s
FanfictionLouis jest księciem Walii. Wiecznie uśmiechnięty i niosący pomoc innym, aby żyło im się jak najlepiej w Zjednoczonym Królestwie. To, czego nie wie nikt to fakt, że ten sam radosny nastolatek nie potrafi przetrwać chociażby jednego dnia bez swoich u...