Rozdział 20

101 7 2
                                    

 Nadine pakowała swoje rzeczy do związywanego jak worek marynarski plecaka zastanawiając się, czy aby na pewno niczego nie zapomniała. Słuchawki, okulary przeciwsłoneczne, portfel, wszystko zdawało się być na swoim miejscu.  Zarzuciła na ramię teczkę rysowniczą z projektem, który tego dnia miała pokazać Madame Lefay. Kobieta nie uwierzyłaby, jak wiele trudu kosztowało ją wykonanie tej pracy.  Dziewczyna już wyobrażała sobie minę nauczycielki, kiedy opowiada jej, jak przy szkicowaniu drzew dostała w głowę piłką  i to w dodatku od Niall'a Horan'a, który okazał się być całkiem sympatyczny. Wziąwszy plecak skierowała się w kierunku biurka, by wyłączyć leżącego na nim laptopa. Obserwując, jak ekran urządzenia gaśnie, cicho podśpiewywała Too many friends zespołu Placebo. Gdy już miała wychodzić, w drzwiach swojego pokoju ujrzała ojca, który stał na szeroko rozstawionych nogach z miną nie znoszącą sprzeciwu.

-Co jest tato? – spytała potrząsając głową na znak, że nie  ma pojęcia, o co mu chodzi – Chciałabym przejść – powiedziała spokojnie,  jednak gdy próbowała się koło niego przecisnąć, co z dużą teczką szło jej dość niezręcznie, ojciec zdecydowanie jej to uniemożliwił – Hej. O co chodzi? – spytała delikatnie podnosząc głos, ale on to wyczuł.

-Nie pójdziesz dzisiaj na zajęcia – oznajmił ze skruszoną miną. Wiedział, ile znaczą dla niej te lekcje i jak bardzo chciała na nie uczęszczać, więc był przygotowany na niemal każdą ewentualność. Nagły wybuch, krzyki, płacz, nawet akty przemocy cielesnej.

-Dlaczego? – ku jego zdziwieniu spytała zupełnie spokojnie zakładając ręce na piersi. Caleb Collins nie spodziewał się takiego obrotu spraw, toteż jak najdokładniej chciał wyłożyć swój punkt widzenia, nie wywołując w córce gniewu.

-Jest sobota – spojrzała na niego z miną sugerującą, że nie rozumie problemu – Ani ty, ani Rosemary nie macie dzisiaj szkoły i pracy. Pomyśleliśmy z Leną, że moglibyśmy wspólnie wybrać się do zoo. Quentin, jej syn chodzi do pierwszej klasy i bardzo chciałby zobaczyć małpy – powiedział wyrzucając ręce w powietrze i jednocześnie posyłając córce błagalne spojrzenie. Na co dzień stanowczy i bardzo umiejętnie posługujący się środkami perswazji dyplomata okazał się wyjątkowo nieporadny w rozmowie z własną, studiującą córką.

-Dlaczego? – spytała zupełnie bez emocji – Tato, to ty się żenisz, nie ja. Mam zajęcia, za które płacę. Nie chcę ich przekładać – odparła jakby to były jej ostatnie słowa, lecz w jednej chwili poczuła spływającą na nią falę wstydu. Polubiła Rosemary.

-Nie pójdziesz – powiedział stanowczo oznajmiając swoją pozycją córce, że nie przejdzie – zadzwoń do Madame Lefay i przełóż zajęcia na później. Odwiozę cię – dziewczyna w milczeniu pokiwała teatralnie głową unosząc przy tym wysoko brwi. Nienawidził, kiedy sprawiał jej zawód, lub był obiektem pełnej irytacji mimiki córki.

-Madame Lefay? – dziewczyna stała przy oknie stukając nerwowo obcasem buta w podłogę – Czy mogłabym przełożyć dzisiejsze zajęcia? – spytała przełykając ślinę – to ważna, rodzinna sprawa – rzuciła ojcu oskarżycielskie spojrzenie – tak, o piętnastej. Dziękuję.

Zegar wybijał dziesiątą trzydzieści, a Nadine bez słowa zostawiła na łóżku teczkę i zarzuciwszy na ramię plecak zeszła po schodach za ojcem. Izzy leżała leniwie się przeciągając na kanapie w salonie. Nadine rzuciła jej tęskne spojrzenie i wyszedłszy z domu skierowała się w stronę samochodu. Całą drogę przebyli w ciszy i ojciec nie mógł jej przekupić nawet puszczaniem na cały regulator Florence and the Machine.

-Możesz zrobić głośniej? – spytała kiedy głos wokalistki wystarczająco donośnie przebijał się przez szyby pojazdu. Ojciec spojrzał na nią w lusterku i pokręcił głową.

-Wtedy nie będziemy mogli ze sobą rozmawiać – odparł dyplomatycznie zachowując spokój. Nadine była dojrzała, jednak czasem pragnęła odciąć się od całego świata, a przede wszystkim nienawidziła, kiedy w ostatniej chwili musiała zmieniać plany.

-O to chodzi – odrzekła kąśliwie znudzona przyglądając się mijanym drzewom, których zielone liście kwitnąc zaczynały rzucać na chodnik niewielkie cienie.  W związku z ciągłymi przeprowadzkami za szybko dorosła i musiała umieć dopasować się do różnych środowisk. Zawsze w biegu, zawsze za ojcem, który miał masę pracy. Czasem pragnęła po prostu stać się zwyczajną nastolatką, która nie radzi sobie z emocjami i wyżywa się werbalnie na innych, jednak miała ku temu dwie zasadnicze przeszkody. Skończyła dwadzieścia lat i nigdy nie była zwyczajna. Zawsze zamknięta w świecie białych kartonów, kredek i barw. Telefon dziewczyny zawibrował, toteż wyjęła go z plecaka i odblokowała ekran. William.

W: Hej Nadine, to ja. Piszę w sprawie mojego przyjazdu. Pasowałby ci przyszły tydzień?

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a po chwili podniosła wzrok do lusterka sprawdzając, czy ojciec nie zauważył jej nagłego przejawu radości.

N: Jasne, przyjedź jak najszybciej. Sytuacja tutaj robi się coraz bardziej popaprana.

W: ???

N: Ojciec kazał mi odwołać lekcje u Madame Lefay i jadę z nim, jego dziewczyną i jej dziećmi do zoo. Tak jakby to mnie zależało na tym, żeby się im przypodobać.

W: Przełkniesz to Collins. Kto, jak nie ty? J

N: Nie wiem.

W: Zadzwonię.

Nadine włożyła telefon do plecaka i  ponownie utkwiła wzrok w drodze. Z głośników radia dobywało się spokojne, ale ekspresyjne Never let me go, co wprawiło ją w stan dość przyjemnej melancholii. Dziewczyna oparła brodę na łokciu i zamknąwszy oczy zaczęła wyobrażać sobie różne sceny z książek, które kiedyś czytała. Ginący w ostatnim akcie sztuki Król Lear, błąkająca się po wierzchowiskach Katherine Earnshaw, tańcząca na balu u szatana Małgorzata. Jane Eyre dowiadująca się o mrocznej tajemnicy Rochestera, Ben z Miasteczka Salem Stephena King'a, który odkrył sekret spowijający niewielką miejscowość w Stanach Zjednoczonych. Książki były z jej punktu widzenia czymś niesamowitym. Wracając do dziewczyny w najmniej oczekiwanym momencie przypominały jej o swoim istnieniu. Kiedy o  nich myślała, odcinała się od świata żyjąc w niczym nieograniczonym uniwersum własnej wyobraźni. Dotyk ulubionej książki potrafił wywołać setki wspomnień. Zapach piasku na plaży, na której ją czytała, dotyk miękkiego koca w zimowy wieczór, dźwięki jesiennych liści, opadających miękko na zroszone chłodnym deszczem podłoże. Książka chłonęła to wszystko i zamykała w sobie do chwili, kiedy znów miała o sobie przypomnieć, ale nikt nie wiedział kiedy i gdzie moment ten może nastąpić. Jak ciszy przyjaciele czekający w cieniu na moment, gdy będą mogli zabrać ją daleko, daleko, gdzie wstępu nie ma nikt poza nią.

A milion little pieces | 1DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz