<3

42 7 11
                                    

Nie przepadałem za wizytami Mickiewiczów w naszym domu. Szczególnie od zeszłego lata, kiedy to dane mi było zrozumieć, dlaczego tak stresowały mnie rozmowy z ich jedynym* synem. Adam był niezwykle przystojnym i czarującym mężczyzną, a w dodatku był cholernie mądry. Oczytany, z niezwykle bogatym zasobem słownictwa - czasami wyrażał się w sposób, którego nie dane mi było zrozumieć. Widziałem, jak wszyscy zawsze go podziwiali. Z jakim zaciekawieniem słuchała go moja matka, a nawet i ojczym, który zwykł mówić, iż „młodzi ludzie to i tak nic mądrego nie mają do powiedzenia".

Ja sam zazwyczaj unikałem rozmów z Mickiewiczem. Onieśmielało mnie jego szafirowe spojrzenie, jego nienagannie ułożona fryzura i idealnie dopasowane koszule. Na twarzy zawsze malował mu się lekki uśmiech, chyba że naprawdę mocno nad czymś myślał - wtedy zazwyczaj zaciskał lekko usta i marszczył czoło. Wyglądał wtedy tak majestatycznie, po prostu nie umiałem oderwać od niego wzroku. Jednakże nie tylko jego aparycja była prowodyrem unikania przeze mnie rozmowy - zwyczajnie nie miałem pojęcia jak prowadzić rozmowę z kimś takim. Nie miałem w sobie nic, czym mógłbym zainteresować tak dojrzałego i mądrego mężczyznę. W końcu byłem tylko szesnastoletnim chłopcem, który wciąż uczył się podstaw istnienia w społeczeństwie. Aczkolwiek istnienie samo w sobie było dla mnie okropnie trudne. Jeszcze trudniejsze było istnienie ze świadomością, że zadłużyłem się w starszym od siebie mężczyźnie. Dobrze się maskowałem, co swoją drogą nie było nawet trudne, zważając na to, że nie rozmawiałem praktycznie z nikim (albo niczym) oprócz księżyca. Sporadycznie zamieniłem kilka zdań z moją matulą, doceniałem jej zainteresowanie moim życiem i jej troskę, jednak zwyczajnie nie lubiłem o sobie mówić. Jej mogłem słuchać godzinami, ale nie chciałem by ona słuchała mnie. Nie lubiłem gdy ludzie słuchali, z uwagi na to, iż oceniali. Księżyc mnie nie oceniał, nie odpowiadał, nie wyśmiewał - zwyczajnie wisiał na sklepieniu każdej nocy, a ja zawsze mogłem liczyć na jego obecność.

Nigdy też nie prowadziłem konwersacji z ojczymem. Nie szanowałem tego człowieka - gburowaty doktorek, który był przekonany, że jego wykształcenie zapewnia mu klasę i inteligencję, a prawda była taka, że w dyskusji potrafił go zagiąć (z jego perspektywy) dzieciak, pokroju Adama Mickiewicza. Wspominając jego osobę, z Mickiewiczem dane mi było porozmawiać wiele razy, czasami myślę, że zbyt wiele. Wyciągnąłem niesamowity ogrom wiedzy, doświadczeń i życiowych lekcji z naszych rozmów na przestrzeni lat. Był tak inteligenty i oczytany, i prócz swego młodego wieku był mężczyzną z bagażem doświadczeń. A to tylko bardziej krępowało moją skromną, szczeniacką osobę.

Wspominałem, iż nienawidziłem wizyt rodziny Mickiewiczów w naszym domu? Zapewne, ale nie omieszkam się o tym przypomnieć. Zasadniczo zostawałem w towarzystwie tylko na kolację i krótką rozmowę, najczęściej z Adamem, a później wracałem do swoich czterech ścian, pochłaniając książki lub szkicując kwiaty. Niekiedy wychodziłem do ogrodu, porozmawiać z księżycem, gdyż tylko tam mogłem zaznać spokoju i ukojenia nerwów, wywołanych siedzeniem ramię w ramię z obiektem moich westchnień.

Jedna czerwcowa noc już na zawsze wryła się w mą pamięć. Pamiętam, że siedzieliśmy wtedy przy stole, po zakończonej kolacji, a ja naprawdę miałem już dosyć tej paplaniny Bécu, który zwyczajnie zmyślał wszystkie swoje opowieści. Mało brakowało, a wybuchł bym śmiechem gdy zgodził się z ojcem Adama, iż spektakl w teatrze zeszłego tygodnia był czymś fenomenalnym - przecież ten człowiek miał z teatrem tyle wspólnego, co ja z grą na fortepianie. Jedyne miejsce, do którego się udał po pracy w zeszłym tygodniu to standardowo pobliski bar, w którym wlewał w siebie kolejne litry whiskey. Tępy alkoholik, a w dodatku patologiczny kłamca. Przeprosiłem wtedy zgromadzonych i powiedziałem, że idę się przewietrzyć. Wyszedłem do naszego wielkiego ogrodu, który naprawdę kochałem. Matka potrafiła cudownie o niego zadbać, a ja byłem jej za to wdzięczny, gdyż w takie wieczory był moją ostoją.

"Słuchać się nie da tego jego biadolenia... Czasami Ci zazdroszczę, że tak sobie wisisz na zewnątrz i omijają Cię te żałosne gadki toczące się wewnątrz tego domu. Zgrywa wielkiego inteligenta, a tak naprawdę jest burakiem, zwykły kretyn ze wsi, który obnosi się tym swoim tytułem doktorka, jakoby były to najdroższe perły. Zabawne." kolejny monolog do księżyca, na który nie otrzymałem odpowiedzi. To właśnie kochałem najbardziej - fakt, że mogłem nawijać i nawijać.
"Tak mi wstyd przed Mickiewiczami, przecież widać, że to inteligentni ludzie, a muszą słuchać paplaniny tego... Nawet nie wiem jak go nazwać."
westchnąłem, zsiadając z drewnianej ławki i lokując się na dość chłodnej ziemi. Było jakoś wygodniej, bardziej swojsko. Lubiłem takie zbliżenia z naturą, to mnie uspokajało.
"Wiem, że mówię Ci to bardzo często, ale muszę się powtórzyć. On jest tak nieziemsko cudowny... Nie mogę się na niego napatrzeć, a jednocześnie odnoszę wrażenie, że nie powinienem lustrować wzrokiem jego lica. Te błękitne oczy i lekko przydługie włosy, jego kości policzkowe, a nawet sposób wypowiedzi. Jest taki piękny, wiesz?"
"Kto?" usłyszałem za sobą ściszony głos, który zignorowałem, z uwagi na fakt, że zawsze byłem tam sam z księżycem. To też tłumaczyłem go sobie jakimś przesłyszeniem, złudzeniem bądź nawet zmęczeniem.
"Adam Mickiewicz" rzuciłem bezrefleksyjnie, gdyż zapewne sam w myślach zadałem sobie to pytanie.
"Ja również uważam, że jesteś piękny, Juliuszu." usłyszałem wyraźniejszy głos tuż za swoimi plecami i poderwałam się do góry jak oparzony. I tak oto stał naprzeciwko mnie, z delikatnym uśmiechem malującym się na porcelanowej twarzy. We własnej osobie. Adam Cholerny Mickiewicz. Nie chciałem, żeby kiedykolwiek usłyszał moje rozmowy z księżycem, tym bardziej nie chciałem, żeby wydało się, iż się w nim żałośnie podkochiwałem.
"Przepraszam, ja... Zazwyczaj nikt tego nie słyszy, nikogo tu nie ma, a ja peplam co mi wiatr nawieje... Wybacz, że musiałeś tego słuchać. Cóż za wstyd, przepraszam, ja wrócę już do pokoju."
"Nie, Julek, zaczekaj." położył swoją dłoń na moim ramieniu, tym samym powstrzymując mnie przed ucieknięciem do swojej zakichanej komnaty. Jego oczy wpatrywały się we mnie tak intensywnie, że gdyby spojrzenie mogło wdusić człowieka w ziemię, to ja leżałbym już z dwadzieścia metrów niżej. "Zmartwiłem się twoim wyjściem, tak nagłym, chciałem się upewnić, że nic ci nie jest. Absolutnie nie chciałem podsłuchać jak zwierzasz się księżycowi ze swoich sekretów. Aczkolwiek, to dogłębnie urocze, wiesz?"

Posłał mi delikatny uśmiech, unosząc dwa palce i z gracja układając je na moim podbródku. Był tak blisko, tak okropnie blisko, że miałem ochotę wyparować i nie musieć już czuć tego pomylonego stada motyli, latających po moim żołądku.
"Przepiękny..." wyszeptał, zbliżając się jeszcze bardziej, po czym złączył nasze usta w najbardziej czułym pocałunku o jakim mogłem kiedykolwiek pomarzyć. Objął mnie w talii, nie przerywając pocałunku ani na sekundę, a ja nie myśląc dłużej wplatałem palce w jego przydługie włosy. Całował mnie powoli, jednak nigdy nie śmiałbym prosić o więcej, gdyż było to o wiele lepsze, niż moje najcudowniejsze sny.

Pamiętam, jak lekko i z uczuciem przerwał w końcu pocałunek, tylko po to, by złączyć nasze dłonie i posłać mi kolejny, piękniejszy niż poprzednie, uśmiech.
"Nawet nie wiesz, jak długo o tym marzyłem."
"A marzyłeś?" zapytałem, jak zahipnotyzowany wpatrując się w jego przepiękną twarz.
"Już od dłuższego czasu, byłem tobą zauroczony, Juliuszu. Wydawałeś się jednak tak bardzo nieosiągalny, zarazem tak delikatny, iż nie chciałem cię w żaden sposób naruszyć. Mógłbyś się przecież rozpaść, wyglądasz jak delikatna, porcelanowa laleczka. Jesteś piękny, Julek. A ja jestem w tobie tak pięknie zakochany, więc proszę, pozwolisz mi kochać cię jeszcze bardziej?"

Nawet nie zauważyłem kiedy po moim policzku spłynęła łza. Zawsze mówił tak cholernie pięknie, nie rozumiałem w jaki sposób zasłużyłem sobie na tak cudownego człowieka, ale nie chciałem go tracić. Nie wtedy, nie nigdy.
Spojrzałem jeszcze ukradkiem na księżyc, upewniając się, że po całym moim upodleniu, był świadkiem pięknego zakończenia. Zdawało mi się, że się do mnie uśmiechał, choć nie było to możliwe. Miałem nadzieję, że Księżyc cieszył się razem ze mną, że był ze mnie dumny, że czekał na kolejne opowieści.

"Pozwolę. Proszę, kochaj mnie na zawsze, Adamie."

🦢

*w tym au oboje Adam i Juliusz są jedynakami, just to clarify.

🦢

author's note: hellow! dawno mnie tutaj nie było, dawno nie pisałam, ale w końcu dokończyłam (masło maślane, ukamienujcie mnie) mój pierwszy one shot, yeehaw. mam nadzieję, że ciepło go przyjmiecie, i że chociaż trochę wam się spodoba. Enjoy!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 27 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

moon whispers. słowackiewicz one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz