Rozdział II ,,Atak Paniki"

1.6K 74 5
                                    

              
                 — Maddeleine —

Nienawidziłam latać samolotami.

Tak właściwie zniechęcił mnie do tego już pierwszy raz, gdy moja roztrzepana ciotka postanowiła zabrać mnie na wakacje do siebie na Florydę.

Pamiętam krzyki małych wystraszonych jak ja dzieci.

Pamiętam ostry atak paniki, który sprawił, że o mało się nie udusiłam.

I pamiętam , że co chwilę wymiotowałam aż do końca lotu.  A ten powrotny, który musiałam odbyć kilka tygodni później, jak się o dziwo okazało, był jeszcze gorszy...

A teraz... teraz  znów musiałam przejść przez tą katorgę. W dodatku zupełnie sama. A to sprawiało, że od rana byłam okropnie rozdrażniona. Nie mogłam liczyć  na ciotkę, która wtedy poleciała ze mną powrotnym lotem chociaż wcale nie musiała. Ani na mamę, która wtedy specjalnie po mnie przyleciała i razem ze swoją siostrą siedziały po moich obu stronach trzymając mnie za małe rączki.

Ktoś pewnie zapytałby na jaką cholerę chce wsiąść znów do tej piekielnej maszyny, skoro tak paskudnie na mnie działa... Dlatego, że po prostu nie mam wyboru. Prawa jazdy jeszcze nie zrobiłam, a jadąc autobusem czy pociągiem zwyczajnie nie zdążyłabym na pogrzeb... Pogrzeb  najlepszego przyjaciela mojego ojca i człowieka, który był dla mnie jak wujek, mimo że nie łączyły nas żadne więzy krwi. Nie było więc opcji, żebym opuściła tę uroczystość nawet jeśli ma to oznaczać nieco ponad godzinny lot. 

Czyli na szczęście dość krótki!

Na lotnisku postanowiłam pojawić się grubo przed czasem, bojąc się że mogłabym przegapić swój samolot. I gdy błądziłam po wielkim pomieszczeniu, trzymając w dłoni lemoniadę nagle na kogoś wpadłam, a cały napój wylądował na koszulce nieznajomego. Podniosłam nieśmiało wzrok i wzdrygnęłam się, gdy usta mężczyzny opuściło siarczyste przekleństwo. Musiałam zadrzeć brodę do góry, bo chociaż sama byłam wysoka mając 5'9  wzrostu, to sięgałam mu zaledwie do obojczyków. Szare tęczówki łypnęły na mnie gniewnie, a szczęka zacisnęła się tak mocno, że mogłam dostrzec wszystkie pracujące na jego twarzy mięśnie.

— Uważaj jak chodzisz! — warknął ostro powodując że kolejny raz się wzdrygnęłam.

Ja mam uważać? Przecież to on na mnie wpadł!

Innego dnia najprawdopodobniej zachowałabym tą uwagę dla siebie, ale dziś obudziła się we mnie prawdziwa wojowniczka. Nawet nie miałam pojęcia, że posiadam w sobie taką wersję.

— To Ty uważaj, przez Ciebie straciłam swoją lemoniadę!— wydęłam wargi na wspomnienie jej wyśmienitego smaku. Szkoda że miałam możliwość wziąć z kubka jedynie mały łyczek.

—  To Ty stoisz na drodze ludziom spieszącym się na lot. — syknął. — To nie cholerne muzeum żeby spacerować i się rozglądać.

Skoro twierdzi, że stałam mu na drodze, to dlaczego po prostu mnie nie ominął?

— I Ty to mówisz? — prychnęłam. — Sam nie patrzyłeś gdzie idziesz! Myślisz że jesteś jakimś panem świata?

— Nie przypominam sobie żebyśmy byli na TY. — odwarknął, a ja poczułam jak moja twarz zaczyna płonąć. Miał rację i innego dnia na pewno bym się tak nie zachowywała, ale stres i złość robiły swoje i nie mogłam odejść nie odgryzając się.

— Nie będę mówiła per pan do gbura.

Po tych słowach postanowiłam się jak najszybciej ulotnić. Więc gdy tylko zobaczyłam, że mężczyzna przymyka oczy starając się opanować gniew, po prostu zwiałam. Przecież szansa, że jeszcze go spotkam jest praktycznie zerowa, prawda?

(Nie)Znajomy? | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz