Jak powiedział, tak zrobił.
Natomiast, zamiast trzeciej w nocy, oświetlonych latarniami urokliwych uliczek i bawiących się do białego rana ludzi, na zegarze dochodziła dwudziesta trzecia, Barcelona dopiero zaczynało tętnić nocnym życiem, a księżyc nieśmiało konkurował ze światłem lamp. Czy Pedro był gotowy zjeździć pół miasta żeby znaleźć otwarte stoisko z najlepszymi churrosami, których smak miał sprawić, że stanie się ono stałym punktem na naszej mapie ulubionych miejsc? Widocznie tak, bo właśnie jechaliśmy drogą ekspresową jego zielonym samochodem, siedząc w komfortowej ciszy.
Sytuacja ze wzgórza ciągle w mojej głowie jest... po prostu jest. Istnieje, figuruje w zakładce do przemyślenia i wewnętrznie czuję, że coś się zmieniło, ale czy jestem gotowa na zmiany? Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego przyjaciela, a dowodem na to jest nasza obecna wycieczka w poszukiwaniu smażonego przysmaku znanego w całej Hiszpanii, doprawionego czekoladową polewą. To wcale nie tak, że wymusiłam na Pedro zjedzenie ich o tak późnej porze, ale jakby nie patrzeć, należało mi się to, szczególnie po takim wysiłku, jak przysłowiowemu psu buda.
Znowu nie wiedziałam gdzie idziemy, więc po prostu podążałam za przyjacielem, mając z tyłu głowy, że podobna sytuacja miała miejsce kilka godzin temu i skończyła się ucieczką przed natarczywą i wściekłą jaszczurką. Tym razem nie dam się wyprowadzić w jakieś dziwne uliczki i ślepe zaułki, mając na uwadze, że godzina nie sprzyjała ucieczkom przed nieco groźniejszymi stworzeniami.
Wolnym krokiem szliśmy w stronę placu, do którego drogę wyznaczały latarnie i tabliczki informacyjne z ozdobnym wzorem, znakujące zabudowania klimatycznej uliczki. Spacer po Barcelonie nocą również miał w sobie magię i niepowtarzalny czar.
A może magią była obecność osoby, z którą co jakiś stykałam się ramieniem, bo oboje nie umieliśmy chodzić i wpadaliśmy na tor naszych dróg? Nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu, dopóki Pedro nie wszedłby w słup, więc w ostatniej chwili odciągnęłam go od nieprzyjemnego ryzyka zderzenia się architekturą techniczną miasta.
— Taki z ciebie piłkarz, a ciągle zachodzisz mi drogę! I jeszcze wszedłbyś w słup! — rzuciłam w rozbawieniu, zabierając swoje dłonie z jego ramion.
— Słup też widocznie potrzebuje miłości!
— Tak samo jak na tej wycieczce?
— Jakiej...? — zapytał niepewnie, unosząc brwi w zaskoczeniu.
— No nie pamiętasz?! Nie może być!
Małe, szczęśliwe dzieci, beztrosko przeżywające pierwszą poważną, dłuższą wycieczkę. Tak samo jak zawsze, gdzie on, tam i ja, gdzie ja, tam był on. W ten sposób w mojej głowie tkwiły obrazki z wyjazdu z najwcześniejszych lat. Odwiedziliśmy małą manufakturę, produkującą ręcznie robione cukierki i lizaki, zabierając część z przygotowanych słodkości ze sobą. Pedro był na tyle zaabsorbowany swoim truskawkowym lizakiem, że prawie wszedł w znak, kompletnie zapominając o otaczającej go rzeczywistości. Technicznie rzecz biorąc, to zaliczył bliskie spotkanie z metalową konstrukcją, co skończyło się odpadnięciem połowy lizaka na chodnik. Od czego jednak jest możliwość posiadania bratniej duszy? Oczywiście, że i między nami panowała zasada co moje, jest nasze, więc słodycze, które kupiłam z myślą dostarczenia w ramach prezentu z wycieczki do domu, stały się swego rodzaju osłodzeniem nieprzyjemnych wspomnień z powrotu. Jakby to ładnie ubrać w słowa... słodkie pamiątki nie dotarły do celu swojej podróży, ale nikt oprócz mnie nie znał ich celu, więc z czystym sumieniem mogliśmy zjeść na placu zabaw ośrodka, w którym nocowaliśmy, małe, karmelowe cukierki i draże z obrazkami kwiatów czy owoców.
— Ach, o tym mówisz — westchnął w olśnieniu — najwyraźniej znaki mnie bardzo lubią.
— Najwyraźniej, to ty chodzisz jak niezdara.
CZYTASZ
Gorzki smak słodyczy | Pedro González
Fiksi PenggemarDwójka nierozłącznych w dzieciństwie przyjaciół - Maribel Cano i Pedro González - w wyniku wkroczenia w dorosłość, nie są ze sobą tak blisko, jak kiedyś. Jednak wszystko się zmienia, kiedy dziewczyna dostaje pewną propozycję. Czy zamieszkanie pod j...