Rozdział 2 - Wartość sensu, a radość z bezsensu.

10 1 0
                                    

 Lloyd lubił spędzać czas ze swoją rodziną. Naprawdę.

Samo poczucie przynależności do tego miejsca i tych ludzi dawało mu tak dużo szczęścia, że nie zawsze był w stanie to nawet zrozumieć. To było ciepłe uczucie gdzieś w środku, które uspokajało go i przynajmniej tymczasowo rozwiewało wszelkie wątpliwości. Wzbudzało w nim ogromne pokłady wdzięczności za fakt, że w ogóle dotarli do tych momentów, których wspomnienia mogli pielęgnować przez kolejne lata.

Czasami jednak zdarzały się dni, podczas których jedyne, czego pragnął, to zaszyć się w swoim pokoju albo gdziekolwiek indziej, gdzie mógł być sam, i złapać choć trochę własnego oddechu. To były dni, w których rozmowy wydawały się za głośne, dotyk zbyt intensywny, a krew za szybko krążyła mu w żyłach, sprawiając, że ręce drżały, a nogi podskakiwały nierównomiernie. Dni, w których wciąż był zbyt słaby, żeby nie chcieć płakać, ale jednocześnie jeszcze zbyt silny, żeby to zrobić.

Lloyd z reguły czuł się zbyt zmęczony, żeby choć spróbować wytłumaczyć swoje nieszczęsne samopoczucie, nie mówiąc już o tym, że przecież był świadomy, że to zepsuje atmosferę całego dnia.

Dawał sobie z tym radę. I to było na razie najważniejsze.

Tego ranka obudził się, czując, że szykował się jeden z dni, w których przynajmniej początkowo musiał działać na autopilocie, żeby nie sprawiać wrażenia, że wcale nie chciał wychodzić z łóżka.

Lloyd wstał i dopiero wtedy rozpoznał sygnały nadchodzącego bólu głowy. Miał wrażenie, że coś uciskało mu całą potylicę, a sam czuł się spięty. Nie chciał dopuścić, żeby ten stan jeszcze się pogorszył, dlatego od razu wziął leki przeciwbólowe. Gdzieś z tyłu umysłu nadeszło ostrzeżenie, że może przydałoby się cokolwiek zjeść, zanim jak zwykle zacznie faszerować się lekami, ale zignorował to.

W kuchni znajdowało się już kilka osób, kiedy do niej wszedł. Kai i Nya jedli już śniadanie, a Zane właśnie wychodził z pomieszczenia. Lloyd cicho się z nim przywitał i usiadł naprzeciwko rodzeństwa.

— Nie chciało się wstawać, co? — zaśmiał się Kai, biorąc do ręki kanapkę.

Lloyd udał, że celuje w niego chlebem.

— Powiedział ten, który zrywa się z łóżka jedynie na układanie włosów — rzucił. Po dłuższym przyglądaniu się jedzeniu na stole zdecydował się w końcu na bułkę z serem. Szczerze mówiąc i tak nie miał ochoty na cokolwiek.

Powiedział ten, który nawet nie układa włosów. Nie no, serio, ogarnij to gniazdo, bo ci jeszcze jakiś gołąb do niego nasra.

— Gołębie nie srają do własnego gniazda, doedukuj się — prychnął Lloyd. Nya rzuciła im zdegustowane spojrzenie i odłożyła trzymaną w dłoni łyżkę z powrotem do miski z płatkami.

— Jakie pyszne śniadanie, co nie? — Nya postawiła miskę obok zlewu i skierowała się do wyjścia, wcześniej jednak zdzieliła Kaia po głowie.

— A tobie co? — Chłopak od razu się pochylił.

— Bo żeś cham i prostak. — Nadeszła odpowiedź. Kai momentalnie się zaperzył.

— Lloyd powiedział to samo, a do niego nie masz pretensji?

Nya przystanęła przy framudze.

— A, no tak. — Pokiwała głową, jakby naszła ją mądrość zesłana od samego wszechświata. — Lloyd, ty żeś także cham i prostak. Dobranoc.

— Czekaj, co...

Lloyd parsknął i odstawił swój talerz. Kai obserwował go, kiwając się na krześle.

Drogi ja z przyszłości [A Ninjago fanfiction]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz