7. Pustkowie

69 11 5
                                    

Nie zasnęłam już tej nocy. Na przemian klęczałam na ziemi, modląc się gorliwie i pokornie, czy też medytując na łóżku. Chciałam zobaczyć mamę albo po prostu ją usłyszeć. Jej głos był tak kojący i kochający, że tęskniłam za każdym razem, gdy brała oddech.

Dopiero nad ranem do piwnic zszedł pan Pistnitz wraz ze stołem. Nie uraczyłam go spojrzeniem, choćby najmniejszym, a modliłam się jeszcze gorliwiej i płomienniej.

- Zamierza się panienka tak długo gniewać? - spytał rozbawiony, jakby w ogóle nie pamiętał co stało się wczoraj.

Fuknęłam obruszona, ale nie odpowiedziałam.

- Nie chciałaby panienka czegoś zjeść? - rzucił jakby od niechcenia.

Odwróciłam się do niego tyłem, wręcz ostentacyjnie.

- No cóż, liczyłem na przyjemne panienki towarzystwo, ale skoro panienka nie chce, to zjem sam. Dotrzymam natomiast panience towarzystwa.

Niemiec zaczął jeść, słyszałam jak jego widelec drapał dno talerza. Zaburczało mi w brzuchu, ale na moje szczęście pan Prusy tego nie słyszał. W innym przypadku na pewno dokuczałby mi jeszcze bardziej.

- Musi pan zaakceptować fakt, że kraj mojej matki wróci do życia, a ja stanę na jego czele. Czy to... - przerwał mi.

- Panienka koniecznie chce mnie wyprowadzić z równowagi? - zapytał pasywnym głosem. Jakoś znudzonym, a wciąż napiętym. - Mało panience po wczoraj? Możemy to zawsze powtórzyć. - zagroził.

- I tak wróci. Czy to się panu podoba, czy nie. - dokończyłam, patrząc na niego przez ramię.

Niemiec przerwał jedzenie, unosząc wzrok nad talerz. Bez słowa wytarł kąciki ust, aż wreszcie wstał od stołu i ospałymi ruchami sięgnął po rewolwer, który wycelował we mnie.

- Jeszcze słowo o Polsce, a skończysz z dziurą w głowie, panienko. - powiedział beznamiętnie.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Mężczyzna również nie odezwał się słowem.

Po chwili schował broń i usiadł do dalszego posiłku. Ja usiadłam na łóżku. Gdy skończył, ktoś zabrał talerze i zostaliśmy sam na sam.

- Gdzie twoja matka? - spytał, wchodząc do celi.

- Nie wiem. - odpowiedziałam po chwili.

- Na pewno? - spojrzał na mnie podejrzliwie. Uśmiechał się pobłażliwie. On wiedział coś, o czym wiedziałam tylko ja.

- Na chwilę obecną nie jestem w pozycji do kłamania. - syknęłam, wstając z kojki.

Uderzył mnie po twarzy. Oszczędził trochę siły, dzięki czemu nie przewróciłam się na ziemię. Mimo to chwyciłam się za bolący policzek, a moje oczy zaszły łzami.

- Zdradzę ci tajemnicę. Każde państwo potrafi tyle co ty i twoja matka. Różnica jest taka, że kilkaset lat temu, tuż po tym jak chrześcijaństwo przyjął mój dziadek, czy też twoja babka, a także każde inne państwo młodej Europy, wszyscy zaprzysięgliśmy, że nigdy więcej nie użyjemy takich zdolności. Twoja matka łamie je wyjątkowo często. - ostatnie zdanie powiedział z wyjątkowym obrzydzeniem.

- Niech pan nie mówi, że pan nie użył swoich zdolności. - prychnęłam.

- Użyłem. Nie raz, nie dwa. Chodzi mi natomiast o to, że panienki matka, pani Władysława Kaźnieńska jest poszukiwana przez Watykan. Na osobistą reprymendę. Szuka jej pół Europy, jeśli nie więcej. Dlatego niech panienka już nie utrudnia, bo jako państwo jestem w stanie przeczesać całe myśli panienki, aby znaleźć każdą najdrobniejszą choćby informację.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz