13. Nocne narady

121 20 270
                                    

W tym samym momencie, w którym Mietek marzył o gwiazdach a Luiza wertowała stryjaszkowe zbiory, Babka Ondraszowa przemierzała pogrążone w mroku wąskie ulice Białegoboru.

Szła prosto do Kolasów.

Już z daleka było widać, że na piętrze pali się światło. Bartosz pewnie znowu ślęczał nad księgami, albo liczył pieniądze.

Gdy dotarła do drzwi dla służby, rozejrzała się dookoła i najzwyczajniej w świecie nacisnęła klamkę. Drzwi leciutko ustąpiły. „Znowu nie zamknęli na noc!" - pomyślała. Była oburzona bezmyślnością odźwiernego.

Nie zwlekając ani chwili, ruszyła po stopniach na górę.

Stary Kolasa miał w zwyczaju po nocach przeliczać księgi rachunkowe, pisać listy do dłużników, którzy zalegali ze spłatą lub przechadzać się po swoim sklepie. Sprawdzał, które towary najlepiej schodzą, które należy przecenić, a których należałoby się zwyczajnie pozbyć. I chociaż prowadził rozliczne interesy, sklepów, takich jak ten posiadał całkiem sporo i inwestował kapitał dosłownie gdzie się dało, to jednak ten jeden sklepik, przytulony do siedziby rodu Kolasów, zajmował w sercu Bartosza szczególne miejsce. To właśnie tu, za starym kontuarem, wśród półek i skrzyń z dobrami, zrodziła się jego fortuna.

Właśnie podliczał koszty nowej inwestycji w lokalny browar, gdy drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem i na progu stanęła miejscowa czarownica.

Bartosz znał Babkę Ondraszową aż za dobrze. Los ich ze sobą zetknął kilka razy. Dziś, z perspektywy czasu może jedynie dziękować Bogu, że ta kobieta mieszka w okolicy.

- Witajcie, pani Ondraszowa! - przywitał się, jak mógł najuprzejmiej.

Wiedźma jedynie skinęła głową i bez słowa rozsiadła się na fotelu. Rozejrzała się po gabinecie. Te same księgi rachunkowe, dokumenty, stare przyrządy do liczenia. Wszystko porozrzucane, jakby banda złodziei przegalopowała przez drzwi, splądrowała wnętrze i wyskoczyła oknem.

- Nic a nic siem tu nie zmieniło. Wciąż tyn sam bajzel. Tylko nasrać na środku.

Kolasa starał się z całych sił, by się nie roześmiać.

- Z czym przychodzicie?

- Słyszałam, że żenić się chciałeś - starucha nie zwykła się cackać i od razu przechodziła do konkretów.

- To pewnie też słyszeliście, Ondraszowo, że nic z tego wyszło.

- A juści, słyszałam.

W pokoju rozchodziło się jedynie skrobanie pióra po papierze. Bartosz podliczał ceny jęczmienia na słód. Po chwili starucha wstała i podeszła do okna wychodzącego na podwórze. Ciemno było choć oko wykol. Tylko blade gwiazdy rozświetlały nieboskłon.

- Powiedz ty mi, po kiego ci to było? Już trzy żony pochowołeś, po kiego grzyba była ci czwarta potrzebna? I to jeszczy taka! - zawołała wymachując rękami w powietrzu.

- Nie udawajcie głupiej, nie wiecie, po co chłop się żeni?

- Pewno, że wim, jeszcze takiej sklerozy to ja ni mam. Tyle, że do tego żona była zbędna. Żenić się nie musiałeś. Mało to chętnych kobit w okolicy, które nie liczą na przysięgi przed ołtarzem?

Bartosz odłożył pióro, westchnął i spojrzał na nią smutnym wzrokiem. Krewni i przyjaciele też go o to pytali. Ileż można tłumaczyć? Zresztą, czy musiał komukolwiek się spowiadać ze swoich decyzji i poczynań? On, dorosły mężczyzna? Był już tym wszystkim zmęczony. Z Babką mógł być jednak całkowicie szczery. Znali się nie od dziś i niejedno razem przeżyli.

W głębi lasu (Zawieszone Na Czas Nieokreślony) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz