XVII

163 15 19
                                    

Dźwięki rozmów sprawiły, że zmarszczył brwi i mruknął niemrawo pod nosem. Próbował się poruszyć, ale miał wrażenie jakby całe jego ciało było sparaliżowane, a do tego ból przy skroniach powodował u niego zawroty głowy, przez które miał ochotę zwymiotować. Ręce zdrętwiały i odchodziło od nich kłujące uczucie, jakiego nie zdołał jeszcze rozpoznać. 

— O chuj, budzisz się — usłyszał po swoim prawym boku, dlatego spróbował otworzyć oczy, co po chwili poskutkowało zobaczeniem rozmówcy. Westchnął ciężko, gdy ujrzał Zayna siedzącego na plastikowym krześle — Louis, Lou, słyszysz mnie?

— Nie. Wody — odpowiedział krótko. Zaraz została podsunięta mu szklanka z cieczą pod sam nos ze słomką w środku — Dziękuję.

Malik tylko kiwnął głową i odstawił naczynie z powrotem na szafkę obok. 

Teraz, kiedy w końcu nie miał zamglonego widoku mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu i natychmiast zalała go fala mieszanych emocji. Od radości, że ponownie znalazł się w swoim łóżku po zawód spowodowany nieudaną próbą samobójczą oraz wyrzuty sumienia, ponieważ widząc swojego przyjaciela dotarło do niego jak wielką krzywdę zapewne mu sprawił.

— Przepraszam, Zee — szepnął łamliwie ze łzami w oczach — Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Boże, jestem takim chujowym przyjacielem, przepraszam...

— Nie przepraszaj, proszę cię — natychmiast wstał z miejsca i złapał go za rękę, która nie była przypięta do wenflona — Kochanie, nie płacz. 

— Przepraszam — wciąż powtarzał, z każdą chwilą dławiąc się łzami — Czemu nawet to mi nie wychodzi? Tyle razy próbowałem, a za żadnym nie wyszło. 

Zayn nie będąc zdolny do zrobienia czegokolwiek innego po prostu przyciągnął go do uścisku i trzymał ciasno, aby ten mógł wyraźnie poczuć jego obecność. Słuchając płaczu Louisa sam chciał wybuchnąć i pozwolić łzom spływać w dół jego twarzy oraz szyi, ale skutecznie je powstrzymywał, mówiąc sobie, aby być silnym dla przyjaciela. 

Cała sytuacja przyprawiała ich obu o dreszcze. Sama świadomość, że gdyby to, co zrobił Tomlinson zakończyło się sukcesem teraz nie przytulaliby się, nie czuliby zapachu perfum tego drugiego, a Zayn już nigdy nie mógłby spojrzeć na pluszowego niedźwiadka bez rozpłakania się. 

Atmosfera wisiała nad nimi, szaro-czarna chmura nie pozwalała cieszyć się tym momentem, zamiast tego rzucając w nich piorunami rozpaczy, poczucia winy i przerażenia. Przerażenia tak bardzo widocznego, wręcz namacalnego, że chłopcy zacieśnili uścisk ramion, próbując wziąć z tych kilku minut jak najwięcej. 

— Przepr... — zaczął Louis.

— Louis — powiedział ostrzegawczo — Nie masz za co przepraszać tak? Cholernie cieszę się, że jesteś tutaj ze mną. 

— Cóż — pociągnął nosem. — Przynajmniej wciąż mogę cię wkurwiać.

— A ja wciąż mogę być twoim lokajem. 

Na to obaj zaśmiali się łzawo. Poklepali się jeszcze kilka razy po plecach, następnie odsuwając się od siebie z małymi uśmiechami na ustach.

Louis rozejrzał się po swoim pokoju i posmutniał widząc, że nie ma w nim nikogo innego. Mógł się tego spodziewać, jednak tak czy siak bolało. Bolała wiedza, że nie był dla kogoś na tyle ważny, by pofatygować się i przyjść go odwiedzić. 

Oh, jak bardzo chciał, żeby jednak mu się udało.

— Wiem, że pewnie nie będziesz chciał tego teraz słuchać — zaczął niepewnie Zayn, wciąż trzymając go ramieniem — ale miałeś jednego gościa, który obiecał wrócić, jak tylko znajdzie czas.

When The Sun Goes Down || l.sWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu