10.

242 21 0
                                    

~~SA'EL~~

Z czasem Marou zaczął się lepiej czuć, zaczął bezproblemowo podnieść się do siadu, a nawet ucinać sobie krótkie spacerki po jaskini. Oczywiście w momencie, kiedy go tutaj zabrałem, zadbałem, by żaden intruz nie zobaczył prawdy. Jeśli znajdzie się jakiś śmiałek, szybko ucieknie. Dla każdego jaskinia ta jest legowiskiem jakiegoś zwierzęcia. Skutecznie odstraszając, niechcianych intruzów, od przebywania tutaj. Nie mogę być przy Marou cały czas, w końcu na moich barkach leży odpowiedzialność. Lucyfer z Lilith... Zaczęli planować atak na Nieboskłon. Marny pomysł, ale Lucyfer go zaakceptował. Jeszcze nie czas, by zbuntować się władzy Lucyfera. Mam ważniejsze sprawy na głowie.

Nie spodziewałem się, że tak szybko moje prawdziwe uczucia wyjdą na jaw, ale będąc świadom, że Marou... Że w tamtej chwili mogłem go stracić, sprawiło, że coś we mnie pękło. Gdyby nie Mortem, który zawsze miał go na oku, straciłbym go już wtedy. Marou to moja bratnia dusza, już w chwili naszego pierwszego spotkania nie byłem go w stanie skrzywdzić. Nawet jeśli nasze spotkanie było przypadkiem, to nie potrafiłem się od niego uwolnić.

I po raz pierwszy żałowałem. Żałowałem popełnionych czynów. Zabijałem, ponieważ taki dano mi wybór – zabij, albo samemu zgiń. Kiedy dowiedziałem się, że to ja mogę być odpowiedzialny za śmierć Marou, czułem się, jakbym został uderzony czymś ostrym. To była rana, której blizna pozostała na moim sercu.

W ciszy obserwowałem jak Mortem, wpatruje się, w Marou, a ten ostrożnie sięga dłonią, by dotknąć upierzenia kruka. Mogłem sięgnąć głębiej w swój umysł i przejąć kontrolę nad Mortem'em. Wiedziałem, że pewnego dnia, ten kruk, będzie mi sojusznikiem. Mogę mieć oko na Marou, nawet nie będąc przy nim.

– Wiedziałem, że się polubicie – odzywam się, a Marou omal nie spada z posłania na mój dźwięk. Uśmiecham się na ten widok. Jest rozkoszny.

– Zgaduję, że czujesz się już lepiej – podchodzę bliżej – Przyniosłem jedzenie i dodatkowe okrycie – mówię, narzucając na niego ciepły koc. Białowłosa kruszyna posyła mi tylko zmęczone spojrzenie. Wiem, co chciałby powiedzieć. Jednak nie mogę ryzykować. Mam bogactwo. I co z tego? Musiałbym spieniężyć każdy klejnot, jaki posiadam w swoim skarbcu, żeby móc handlować z ludźmi. Prościej jest ukraść. A handel w Piekle nie wchodzi w grę. W końcu ktoś zacząłby podejrzewać. Jeśli Lilith usłyszałaby cokolwiek, byłaby pierwsza u Lucyfera.
Nie zamierzam dawać do zrozumienia, że w moim życiu pojawił się ktoś, kto zawładnął moim sercem. To tylko masa niepotrzebnych kłopotów. Wiem, co pomyśli Lucyfer. A inni pójdą w jego ślady. Dla nich to będzie zdrada. Jednak zaprzepaściłem swoją szansę, by trzymać się z daleka od anioła. Jeśli powiem mu, że nie możemy się spotykać... Złamię mu tym tylko serce.

– Sio! – przeganiam kruka, a sam siadam obok niego, w taki sposób, że może oprzeć swoje ciało o moją klatkę piersiową. Z jego ust wyrywa się głośne westchnięcie, które komentuje krótkim cichym śmiechem.

– Nie martwisz się? – pytam. Po raz kolejny muszę go uświadomić, że chociaż może kochać Nieboskłon, to dla nich jest niczym. Nie traktują go jak kogoś ważnego, wszak jest zwykłym Cherubem. Najniższą rangą, wojownikiem, którego przeznaczeniem jest umrzeć i nie być opłakiwanym.

– Czym mam się martwić? – dziwi się. Czuję jak, drobniejsze ciało, porusza się, ale ostatecznie pozostaje w bezruchu. Musiał zdać sobie sprawę, że jego ciało wciąż jest słabe.

– Tym, że twoi współtowarzysze cię nie szukają? – wyjaśniam mu. Patrolowałem okolicę, kiedy pozostawał nieprzytomny. Nikt go nie szuka. W przeciwnym razie znaleźliby go szybko.

– Oni... Szukają mnie, na pewno – mówi przekonany.

– Gdyby cię szukali, trafiliby tu w ciągu paru godzin. Nikt cię nie szuka Marou. Dla nich jesteś już martwy. Tym właśnie jesteś wojownikiem, po którym nikt nie zapłacze.

Trylogia Soul Journey:  Heaven is where you are. Tom I.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz