XLIV. W Cieniu Sułtana

54 9 9
                                    

Alosza okazał się koszmarnym towarzyszem podróży. Kiedy w końcu przyjął do wiadomości, że nie wolno mu będzie pić alkoholu, zmienił się w kupkę jęków i narzekań. Wieczorami niemalże wył, błagając o choć kropelkę wódki. Po kilku dniach jego organizm zaczął widocznie niedomagać z powodu niezaspokajanego uzależnienia - pobladł, jego oczy się zapadły, a ręce objęło bezustanne lekkie drżenie. Rozlewał wodę i upuszczał każdy przedmiot, jaki podniósł, co czyniło go całkowicie niezdolnym do wszelakich prac obozowych. Bezskutecznie prosił o łyk gorzałki, obiecując, że po nim wszystko mu się poprawi i będzie usłużnie rozbijał namioty dla wszystkich kompanów Jerzego, a nawet gotował co wieczór posiłek. Młody Przemyski jednak surowo trzymał się zakazu picia alkoholu.

Spalone słońcem stepy rozciągały się na wszystkie strony, monotonne i niezmienne, przez co jeźdźcy nawet nie zauważyli, kiedy przejechali przez granicę Chanatu Krymskiego. Po prostu pewnego wieczora, gdy rozłożyli się obozem, Alosza oprzytomniał na chwilę ze swych mamrotań, spojrzał w gwiazdy, oblizał palec, by poszukać wiatru, rozejrzał się i oznajmił:

- Jesteśmy u Tatarów.

Pozornie nic się nie zmieniło, ale serca zgromadzonych wokół ognia mężczyzn objęła dziwna trwoga. Oto wjechali w samo serce zła, którym straszono ich od dziecka, w samo serce najbardziej nikczemnego pomiotu Złotej Ordy - na Krym. Otaczająca ich głusza, szemrząca wiatrem i pieśnią cykad, jeszcze do niedawna rodzima i znana, stała się obca i wroga.

Od tamtego czasu jechali znacznie ostrożniej.

Na pierwszych Tatarów natknęli się dwa dni później w lesie. Patrol konny otoczył ich znienacka i wycelował w nich włócznie. Jerzy sięgał już po topór, ale Alosza nagle wyskoczył przed niego i zaczął coś tłumaczyć w niezrozumiałym dla reszty kompanii języku. Po chwili człowiek, który wyglądał na dowódcę patrolu, pokiwał głową i odpowiedział mu w spokojnym tonie, a następnie wycofał swoich ludzi i dał Jerzemu przejechać.

- Co mu powiedziałeś? - zapytał młody Przemyski, kiedy się oddalili.

- Że jesteśmy polskimi muzułmanami i odbywamy hadżdż, pielgrzymkę do Mekki - padła odpowiedź.

- Co takiego?!

- Nie unoś się. To było konieczne. Myślisz, że by nas tak po prostu przepuścili?

- Nie jestem jak Piotr, żeby się wypierać mojej wiary!

- Chrześcijaństwa wyparł się Kostia Ratusznyj, nie Jerzy Przemyski - zadrwił Kozak. - Już ustaliłeś, że na czas tej wyprawy wskakujesz w cudzą skórkę.

- Ale wiara...

- Ale Aniela, Jurko. Bez takich forteli nigdy jej nie znajdziesz.

Jerzy sarkał jeszcze coś pod nosem przez resztę popołudnia, ale już się nie buntował, gdy przy kolejnych napotkanych Tatarach - czy to oddziałach i patrolach, czy taborach, czy samotnych jeźdźcach - powtarzał to samo kłamstwo. Pokrótce wszyscy poczuli się tak pewnie, że jednogłośnie zdecydowali od tej pory podróżować po drogach, zarówno dla wygody i szybkości, jak i po to, by nie wzbudzać podejrzeń, przedzierając się przez gąszcze i wertepy.

Trzy dni później obrana strategia wystawiła ich na nieprzewidziane ryzyko - komendant tureckiego patrolu, którego napotkali, widać gorliwy wyznawca Allaha, tak się wzruszył, widząc obcokrajowców nawróconych na jedyną wiarę i pielgrzymujących, że zaprosił ich do leżącego w pobliżu miasteczka Gurzuf, gdzie miał bazę, i obiecał im nocleg u samego rządcy Esrana Bogača, jego kuzyna. Sam się przedstawił jako Engin Güner i kazał wszystkim mówić sobie po imieniu, nie bacząc na to, że nikt prócz Aloszy nie potrafił się z nim porozumieć.

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz