Rozdział 19

5 0 0
                                    

Siedzę w samochodzie. Na policzkach czuje wilgoć. Coś spływa mi po brodzie. Ocieram się otwartą dłonią. Dotykam opuszkami palców oczy. To one są źródłem wody. Ja płacze. Nie wiem dlaczego. Rozglądam się po wnętrzu pojazdu. Nikogo innego nie ma. Na zewnątrz są drzewa. Sporo ich. To chyba las.

Majstruje dłuższą chwile przy drzwiach, aby w końcu je otworzyć za pomocą wajchy. Wychodzę na zewnątrz. Do uszu zaczynają docierać dźwięki. Słyszę śpiew ptaków, szum powietrza i świergot owadów. Nosem wdycham świeże powietrze. Do oczu dociera ciepłe słońce. Dzień jest piękny. Las jest cudowny. Dlaczego, więc płacze? Czyżby coś się stało? Coś czego nie pamiętam? Z kim tutaj przyjechałem? Gdzieś musi być kierowca auta.

Ruszam przed siebie. Nogi same mnie niosą. Nie wiem dokąd. Czuje jak gałęzie smagają mnie po twarzy. Jedna nawet dziobie mnie w oko. Nie przejmuje się tym. Coś mówi mi, że są gorsze rzeczy od niesfornych badyli. Łzy nacierające do oczu, także starają przeszkodzić w marszu. Trasa się rozmywa. Z nosa zaczynają cieknąć smarki. Gdyby nie zawzięte nogi to nie dotarłbym do celu. Nie wiem skąd wiedzą gdzie iść. W mojej głowie nie potrafię znaleźć mapy lasu z zaznaczonym punktem, będącym moją metą. Idę na czuja. Nie przejmuje się owadami nacierającymi na moje ciało. Gałęzie zaczynają się przerzedzać. Już mniej chłost dostaje twarz. Łzy jednak się nie poddają i dalej rozmazują mi obraz. Pomimo tego dochodzę do celu, a raczej tak mi się wydaje. Nogi przestają iść.

Ocieram łzy. Stoję na polanie. Na środku jej stoi postać. Zakładam, że to kierowca. Ruszam w jego stronę. Im jestem bliżej postać wydaje się jeszcze bardziej rozmyta. Gdy jest blisko, ocieram łzy. Widzę teraz wyraźnie. To postacią jest mój ojciec. Stoi tyłem do mnie.

-Tato- mówię łamiącym się głosem.

Odwraca się w moją stronę. Na jego twarzy widzę smutek i gniew. Okropny, podły gniew.

-Co tu robisz?- odzywa się- Mówiłem, abyś poczekał w aucie.

-Przepraszam- mówię.

Podchodzi do mnie i obejmuje mnie.

-Nie gniewam się- odzywa się niemal szeptem.

Zaczynam łkać. Łzy lecą ze mnie jak z wodospadu. Czuje wilgoć na włosach. Podnoszę głowę. Ojciec także płacze. Nic nie robimy, tylko stoimy na polanie w lesie i wtuleni w siebie pozbywamy się wszelakich emocji. Dwoje ludzi złączonych ze sobą.

-Dlaczego to robisz?- pytam łkając.

Ojciec mocniej mnie uciska.

-Tak trzeba- szepcze- Tak trzeba.

Nic więcej nie mówimy. Tylko stoimy i pozbywamy się nadmiaru wody w naszych organizmach. Będziemy tu stać dopóki nie wyschniemy jak owoce, które przeobrażają się w rodzynki. To byłby dobry koniec dla nas obu.

Nad naszymi głowami przelatuje ptak. Trzepotanie jego skrzydeł pozwala nam oprzytomnieć.

-Chodź- mówi ojciec ocierając łzy rękawem bluzy- Wracajmy.

Nic nie mówię. Ruszam z nim. Idziemy w ciszy. Każdy na swój sposób to przeżywa. Jeden drugiemu nie chce przerywać. Rozumiemy się bez słów. Nie wiem dlaczego to robimy. Czy naprawdę musimy? Może chcemy?

Dochodzimy do samochodu. Ojciec otwiera bagażnik i coś do niego chowa.

- Już pora- mówi- Jeszcze trochę.

Cieszą mnie te słowa. Wsiadam do samochodu. Ojciec wpatruje się w stronę polany. W końcu wsiada. Po chwili odjeżdżamy.


Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz