Na zawsze Twój

129 18 12
                                    

Minęło pół roku od kiedy widziałem go ostatni raz. Myślałem, że z czasem przywyknę do tego nieznośnego uczucia pustki, które po sobie zostawił, ale im dłużej go nie było, tym bardziej za nim tęskniłem. Nie wiedziałem zupełnie nic o tym, gdzie jest ani co teraz robi, ale przecież taka była umowa- utrzymywanie kontaktu było zbyt niebezpieczne.

Dopóki byłem w szpitalu, jeszcze jakoś znosiłem naszą rozłąkę. Pewnie nie zostałbym tak szybko wypisany z oddziału psychiatrii, gdyby nie fakt, że jedna z moich połamanych nóg nie zrastała się tak, jak powinna i musiałem przejść kolejną operację. Starałem się kontrolować swoje zachowanie po zabiegu, aby nikt nie kazał mi tam wracać. Byłem na tyle przekonujący, że wypisano mnie do domu, chociaż nadal zdarzało mi się gubić we własnych myślach, a wspomnienia z przesłuchań nadal dość często do mnie powracały.

Gdy po kilku miesiącach znowu znalazłem się w swoim pokoju, byłem zupełnie rozbity. Nie byłem w stanie poruszać się sam, zatem stałem się całkowicie zależny od pomocy rodziców. Atmosfera w domu była napięta. Temat SB był tematem zakazanym, tak samo temat Arka, choć o nim czasami rozmawiałem z mamą, gdy ojca nie było w domu.

- Brakuje mi go- powiedziałem któregoś razu, gdy przyszła zobaczyć, jak się czuję.

- Wiem, synku- odpowiedziała, kładąc rękę na moim ramieniu.- Widzę to, ale wiem też, że nic nie mogę z tym zrobić. Nic nie może sprawić, że zapomnisz o tęsknocie i ja to rozumiem. Ale mimo wszystko pęka mi serce, gdy widzę cię w tym stanie. Naprawdę chcę, aby wszystko się ułożyło tak, byś był szczęśliwy.

- Szczęście wydaje się teraz tak nierealne. Na sam początek chciałbym w końcu przestać się bać, ale to niemożliwe w tym kraju.

- Może to zabrzmi banalnie, ale musisz wierzyć w to, że będzie dobrze. Wiem, że dobija cię to, że musisz tutaj siedzieć i nie możesz nic zrobić, ale może właśnie teraz warto dać życiu szansę, chwilę poczekać i zobaczyć, co się stanie? Robert, jeżeli macie do siebie wrócić, to wrócicie.

Być może była to mądra rada, ale bezczynne siedzenie w domu wydawało się prawdziwą torturą. Naprawdę nie wytrzymywałem. Nie miałem co robić, więc dużo myślałem i wspominałem. Ten nadmiar wolnego czasu zdecydowanie nie pomagał mojej psychice. Każdego dnia czułem, że życie ucieka mi przez palce, a ja nic nie mogę z tym zrobić.

Na zewnątrz byłem zaledwie kilka razy o kulach i zawsze w towarzystwie któregoś z rodziców. Chciałem ruszać się jak najwięcej, by szybko wrócić do formy, ale niezbyt się na to zanosiło. Poza problemem ze źle zrośniętą kością, zmagałem się też z szeregiem skutków urazów wewnętrznych, które załatwili mi funkcjonariusze SB. Brałem wiele leków (nasz dom niemal zamienił się w aptekę), a ból towarzyszył mi bardzo często.

Był koniec sierpnia. Na dworze była bardzo ładna pogoda, a ja jak zwykle siedziałem w swoim pokoju i mogłem sobie co najwyżej popatrzeć na ten letni krajobraz z okna (nie żeby moja ulica była szczególnie piękna, ale zawsze to jakieś urozmaicenie). Nadal jeszcze musiałem używać kul do poruszania się, bo kość była tak niefortunnie połamana, że zrastała się bardzo wolno pomimo operacji (choć teraz przynajmniej prawidłowo). Był sobotni wieczór i rodzice poszli na jakieś przyjęcie do współpracownika ojca. Widziałem po mamie, że absolutnie nie ma ochoty tam iść, ale dla świętego spokoju się zgodziła. Standardowo siedziałem u siebie, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie mieliśmy gości od miesięcy, a teraz ktoś przychodzi do nas, gdy jestem zupełnie sam?

Niedobrze, niedobrze, niedobrze! Co teraz zrobić? Nie obronię się przecież. Jeżeli to ONI, to naprawdę wolę wyskoczyć przez okno niż przeżyć kolejne spotkanie z tymi bestiami. Myśl, myśl, myśl!

Właściwy Wybór// operacja hiacyntOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz