『7』

313 20 0
                                    

Pov: Gavi

Wtuliłem się w Pedriego, patrząc z niepokojem na Roberta. Co on miał zamiar zrobić?

- Pedri... - jęknąłem cicho. Starszy spojrzał na mnie i przytulił.

- Nie martw się, zajmę się tym. - wyszeptał, gładząc mnie po głowie.

- A jeśli ci coś zrobi? Nie możesz tak sam! - zaprotestowałem i spojrzałem mu twardo w oczy.

- Czasem aby ratować drugą osobę, trzeba poświęcić siebie - odrzekł łagodnie.

Oparłem głowę o jego ramię, a łzy zaczęły mi bezgłośnie lecieć po twarzy. Słone krople, które nie trafiały w ubranie Pedriego, skapywały na podłogę. Po chwili cały jego rękaw był mokry, a on tylko szeptał coś i głaskał po głowie.

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze, zaufaj mi... - poprosił.

Mam mu zaufać?

Czy to bezpieczne?

A jeśli mnie wykorzysta?

- Dobrze.

**************

Pov: Pedri

- Dobrze.

To słowo wzbudziło we mnie wielką radość, choć oznaczało wystawienie się na niebezpieczeństwo ze strony Lewego, który stał tam i oglądał ściany, co chwilę ciężko wzdychając.

- Skończyliście już? - mruknął. Albo był bardzo zirytowany, albo dobrze udawał. Raczej to pierwsze.

- Tak - odparłem, sadzając Gaviego na łóżku w najdalszym kącie od drzwi. Miałem nadzieję, że w ten sposób przynajmniej trochę zapewnię mu ochronę. - Pamiętaj, że jak Robert wygra, to masz otworzyć balkon i przejść piętro niżej, do kuchni, tam jest otwarte okno. - szepnąłem, po raz ostatni przed... nie wiem... pojedynkiem z Lewym klepiąc go po głowie. Młodszy wtulił się we mnie i puścił po kilku sekundach.

- Wierzę, że wygrasz - wyszeptał, patrząc mi oczy. - Jeśli nie tą bitwę, to wojnę. Kocham cię, Pedri.

Nie zastanawiając się nad słowami Gaviego, które przed chwilą usłyszałem, odwróciłem się do Roberta.

- Nareszcie. - przewrócił oczami i wyjął tak śmiesznie mały scyzoryk, że aż parsknąłem śmiechem.

- Ty chcesz... zabić mnie... tym? - wykrztusiłem, wskazując na jego narzędzie.

- Zobaczymy, czy będziesz się tak śmiał, jak zobaczysz, co to jest - powiedział i rozłożywszy broń, na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.

Miałem tylko jedno pytanie.

Jak.

Ostrze miało z dwadzieścia centymetrów tak na oko, ale nie jestem pewny, i bardzo zaostrzoną końcówkę. Gdy tylko nacisnął nią lekko na opuszek palca, pojawiła się krew. Odsunął ostrze, a czerwona ciecz przez chwilę skapywała na podłogę, po czym przestała.

- Doskonałe, prawda? - wyszeptał. - Ty się tego boisz, a to jest cudo. Oh, zapomniałem czegoś dodać... cudo, od którego umrzesz.

- Nie masz prawa! - krzyknął Pablo, wściekle zaciskając palce na materacu.

Lewy tylko uśmiechnął się do niego drwiąco.

- Nie mam prawa, mówisz? Zobaczymy, co powiesz, jak cię już zdobędę...

- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnąłem, biorąc pierwszą lepszą rzecz i rzucając nią w Polaka. I punkt dla mnie, bo był to kryształowy wazon. Robert skrzywił się, otrzepując kawałki szkła.

- Tak się bawisz? - warknął, unosząc te swoje gówno. - To ja też tak chcę.

Zgiął rękę, po czym machnął szybko ostrzem na prawo, celując we mnie. Rozległ się świst przecinanego powietrza. Cofnąłem się, dziękując za swój refleks, jednak ostra krawędź drasnęła mnie w policzek. Wydałem zduszony krzyk, bo to naprawdę bolało. Zerknąłem na lustro. Mój prawy policzek był rozcięty, a z rany sączyła się krew. Zwróciłem wzrok na Lewego.

Polak zaczął się rozkręcać. Wykonywał 10302 różnych cięć i zamachów, nie dając mi chwili wytchnienia.

Nagle coś we mnie wybuchło. Ten człowiek próbował mnie zabić, aby dostać się do Gaviego, który zresztą ze strachem obserwował scenę, gryząc kołdrę.

Nie mogłem pozwolić mu docierać do celów po trupach. Poczułem do niego szczerą nienawiść, która chowała się we mnie od początku, gdy zobaczyłem nieszczęśliwą minę Gaviego przy stole z Lewym. Teraz to uczucie buzowało we mnie. Poczułem, że mógłbym go zabić, jednak tego nie chciałem. Krzyknąłem tylko wściekle. Lewy, niezniechęcony, wymierzył kolejny cios prosto w moje serce. Usłyszałem przerażony krzyk Gaviego, który jeszcze bardziej dał mi motywację do działania.

Dość tego.

Złapałem ostrze, a na twarzy Roberta odmalowało się zaskoczenie. Wyrwałem mu je z dłoni, a ono pod wpływem rozpędu rozcięło mi bluzę, koszulkę i prawdopodobnie też klatkę piersiową, jednak nie zważałem na to. Zwróciłem przedmiot w jego stronę. Nie chciałem go zabić, tylko pogadać, ale on otworzył balkon i wyskoczył, a może tylko przemieścił się na jakiś parapet. Podszedłem do Gaviego i przytuliłem go. Jest bezpieczny.

Zawsze przy tobie | Pablo Gavira x Pedri GonzálezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz