Rozdział 15.

3.1K 149 18
                                    

"Wróg czy przyjaciel?"

DOMINIK

Życie u boku Leny jest więcej niż doskonałe. Cieszyłbym się nim jednak bardziej, gdybyśmy mogli choć na chwilę odetchnąć. Co noc słyszę, jak koszmary nawiedzają jej sny. Jak budzi się z płaczem i jak trzęsąc się, wtula swoje ciało w mój bok. 

Minęły dwa tygodnie, odkąd ojciec Kory chciał zrobić coś gwiazdce. Nie mam pojęcia co zamierzał, ale mimo upływu czasu nadal mam ogromną ochotę skopać mu dupę. Ona cierpi przez to, a ja robię to wraz z nią. Nie mogę patrzeć na jej smutek i strach. Mam już dość chowania głowy w piasek. Dlatego w każdej wolnej chwili, próbuję znaleźć jak najwięcej haków na niego i Morę. Dotąd nic ciekawego nie rzuciło mi się w oczy, ale stopniowo przypominałem sobie najważniejsze rzeczy. Znałem jego ludzi, wiedziałem z kim trzymają i kto będzie z nim, mimo jego porytych ambicji. A mimo to utknąłem w martwym punkcie. 

Od dobrej godziny siedzę w samochodzie przyglądając się budynkowi, znajdującym się na obrzeżach miasta. Ściany z czerwonej cegły nie zachęcają, ale ilość ludzi mijających się w wejściu jest wręcz zastraszająca. 

Przez dobrych parę lat szukałem wszystkiego co mogłoby nas uwolnić od Lewińskiego. 

Powoli wychodzę z auta, z nerwów poprawiając mankiety koszuli. 

Wiem, co powinienem zrobić.

Chwytając za klamkę, nie czuję nic. Moje myśli uciekają, a emocje chowają się za maską, tak skrupulatnie budowaną na potrzebę właśnie takich chwil. Nie boję się, nie czuję też już lęku. Mój organizm dosłownie się zamyka. 

Przechodzę korytarzem, co chwilę mijając kolejnych, ubranych w ciemne garnitury ochroniarzy. Jest ich tutaj masa. Wyglądają dość osobliwie na tle starodawnych rzeźb czy ręcznie robionych dywanów. Podłoga z białego marmuru, na której stoją, podbija głośność ich kroków. Wszyscy przyglądają się nowo przybyłym, w tym również mnie, z nieukrywanym niesmakiem. Nie miałbym szans z żadnym z nich, gdyby postanowili nagle się na mnie rzucić. Szkoleni i ciągle sprawdzani, stanowili mur między człowiekiem, do którego zmierzam, a ludźmi pokroju Mory. Mieli chronić i być na każde polecenie. Jak pieski, wykonujące sztuczki na życzenie właściciela. Tyle że te zwierzątka potrafiły ugryźć, czasem nawet na śmierć, jeśli byłaby taka potrzeba. 

Strach przebija się przez kolejne moje warstwy, ale moja maska nie znika.

Stąpam lekka, z gracją unosząc brodę wysoko. Zatrzymując się przed jednym z kontuarów, z początku nie jestem pewien co powinienem powiedzieć. 

Moje córki zaufały Lenie. Nawet jeśliby mnie zabrakło, w końcu znów mają kogoś, kto również odda za nie swoje życie. Widziałem to w jej oczach, kiedy znalazłem je idące razem w kierunku domu. Kiedy się zatrzymałem, nie uciekła. Zamiast tego złapała je i ochroniła własnym ciałem. 

Dzięki temu będą bezpieczne. 

Dadzą sobie radę nawet beze mnie...

- Przyszedłem do szefa. - mówię, kiedy młoda brunetka unosi swoje krzaczaste rzęsy. Spogląda na mnie z jeszcze większą pogardą niż jej współpracownicy, ale wskazuje dłonią drzwi po mojej lewej. 

- Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz. - głos za moimi plecami, rozdziera jakąś część mojej duszy. Wkradając się do środka niczym żmija. Zagarniając ze sobą całe pokłady mojego wcześniejszego opanowania. 

Z trudem powstrzymuję się przed drżeniem. Muszę spiąć się tak mocno, że knykcie zaczynają pokrywać mi się bielą. Człowiek za mną nie może zauważyć jak wielkie zrobił na mnie wrażenie. Nie może wiedzieć jak wielką ma nade mną przewagę.

Niezwykła "Mama" #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz