Wdech i wydech. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Na więcej wciąż nie było mnie stać, chociaż mijały kolejne długie minuty. Wdech i wydech, powtórzyłam w myślach, wykonując wymienione czynności. Przymknęłam powieki, powstrzymując łzy cisnące się na zewnątrz.
Lada moment pora wieczerzy, a ja absolutnie nie czułam się na siłach schodzić do jadalni i jakby nigdy nic zasiadać przy stole z gronem zdrajców. Największym Judaszem zdawała się Moiel, chociaż nigdy w stu procentach nie darzyłam jej zaufaniem. Ciekawa byłam, ile przysłowiowych srebrników byłam warta.
- Laila? Kochanie?
W pomieszczeniu obok rozbrzmiał głos Reythena. Zamarłam, nie będąc pewną, co powinnam zrobić. Oznajmić, żeby poczekał czy może wyjść do niego bez słowa. Zerknęłam w lustrzane odbicie, z trudem panując nad samowolnymi reakcjami ciała, cały czas błagając wszelkie znane moce we wszechświecie, aby chociaż Reythen okazał się niewinnym pionkiem wmieszanym i wmanewrowanym w przedstawienie Moiel tak samo jak ja.
- Reythen - wymknęło mi się, kiedy przejście do łazienki otwarło się, a w progu stanął mężczyzna o alabastrowej skórze. Natychmiast zlustrował mnie szarym spojrzeniem, natomiast po widocznej na obliczu reakcji wnioskowałam, co dostrzegł. Żałosną wersję narzeczonej, która powinna dumnie kroczyć u jego boku. Tymczasem nie znajdowałam nawet odrobiny siły, żeby udawać. Miałam dość. Każdego kolejnego dnia udawałam przed światem kogoś, kim absolutnie nie byłam. - Przepraszam, nie słyszałam, jak...
- Płakałaś? - W mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Gdybym nie widziała dokładnie, jak się porusza, wykonując każdy następny krok, uznałabym, iż teleportował się ten krótki odcinek między nami. Ujął w dłoń moją twarz, kierując ją we własnym kierunku, podczas gdy drugą odgarnął brązowe kosmyki do tyłu. Wyglądałam karygodnie, a mimo to w głosie narzeczonego słyszałam wyłącznie troskę. Nie wytrzymałam, poddając się ciężarowi miażdżącemu serce, dopiero zaczynając zawodzić rzewnie, gdy łzy przerwały wzniesioną tamę, wylewając się niczym wezbrane wody oceanu. - Kochanie.
Reythen przejął się moim aktualnym stanem. Nie posiadałam wątpliwości, iż wcale nie udawał. Był przy mnie, tulił, głaskał delikatnie i pocieszał, podczas gdy ja zdolna byłam tylko wyć, zawodzić, płakać i obsmarkiwać jego drogą koszulę. Nawet wtedy nie odsunął mnie od siebie, zaszczycając nieukontentowanym bądź zniesmaczonym odruchem. Ostatnim razem tak nieszczęśliwa oraz zamroczona, nie licząc momentu, gdy oznajmiono mi, że Claudia żyje, byłam jako dziecko, kiedy nagle z chwili na chwilę straciłam wszystko. Pociągnęłam nosem, powoli uspakajając się, gdy dotarło do mnie, że wyczerpałam zasób łez.
- Przepraszam - westchnęłam żałośnie, odsuwając nieznacznie twarz od przemoczonej od płaczu koszuli.
- Co się stało, Lilio? - zapytał z czułością.
Bogini, jęknęłam, czy on naprawdę może tak dobrze udawać? Miałam nadzieję, że odpowiedź jest negatywna, a Reythen nie posiada wyćwiczonych do perfekcji umiejętności aktorskich. Sądziłam, że byliśmy ze sobą zawsze szczerzy. Przecież obiecał, stwierdziłam, obiecał nigdy mnie nie okłamać. Ostatecznie postawiłam na szczerość, aczkolwiek wybiórczą.
- To chyba przez sen - odparłam, a on dźwignął delikatnie moją głowę, przypatrując się uważnie twarzy. Badał czy jestem prawdomówna, nie zatajając przed nim niczego. Zatajałam, ale on wcale nie musiał wiedzieć, ponieważ jakby nie spojrzeć, mówiłam też prawdę. - Śniłam o Claudii.
- Bardzo za nią tęsknisz, prawda?
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo - zripostowałam, ścierając mokrą ścieżynkę z policzka. Pogładził drugi delikatnie. Przy Reythenie naprawdę czułam, jakbym znaczyła dla niego wszystko. Nie mogłam przecież aż tak się mylić. - Wiem, że nie powinnam poddawać się tak emocjom, ale...
CZYTASZ
Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]
Chick-LitŻycie szybko ją doświadczyło. Jako dziecko Laila straciła wszystko, musząc odnaleźć się błyskawicznie w nowej rzeczywistości. Nowe życie, nowe zasady, nowa rodzina i... Reythen. Pamiętała go z czasów, gdy jeszcze miała po co żyć. Natomiast teraz, g...