47. DATHMARA

141 22 8
                                    

Stałam w naszej kajucie, krzyżując ręce pod piersiami i mierząc wyczekującym wzrokiem Nerenette. Na co dzień uważałam się raczej za inteligentną osobę, ale mimo wszystko nie rozumiałam. Nie pojmowałam kompletnie, co do mnie mówił, zaś przekaz zdawał się zaszyfrowany, chociaż znałam dialekt, jakim operował.

- Skarbie, wiesz przecież dobrze, że nic...

- Nie możemy zrobić? – Uniosłam brew wymownie, nie pozwalając mężczyźnie skończyć. Nie zamierzałam nawet zatajać, za jak absurdalną uważałam zaistniałą sytuację. – To chcesz powiedzieć, prawda?

- Valegor kazał nam zostać i czekać.

Słyszałam. Prawda była taka, że słyszałam to już któryś raz, ale dalej nie docierało to do mnie. Nerenette spokojnym tonem oznajmiał wolę władcy. Valegor kazał nam zostać na Ranthii i oczekiwać, nie wiadomo nawet na co, a wcześniej ciągnął nas uparcie przez pół galaktyki na Kerę, uznając naszą obecność nie tyle za wymaganą, ale obowiązkową. Palcem zastukałam nerwowo o ramię, stwierdzając, iż prawdopodobnie zapomniał, że łączyła nas wszystkich znacznie bardziej zażyła relacja. Byliśmy przyjaciółmi.

Nerenette wypuścił nosem głośno powietrze chwilę po tym, jak zaczerpnął go głęboko. Wyglądało na to, że sam także nie potrafił wyjaśnić postępowania swego druha. Przynajmniej nie w logiczny sposób. Podejrzewałam, że wie znacznie więcej, niż zdradzał, niechętnie krążąc wokół tematu przylotu na tę przeklętą planetę. Choć po prawdzie do samej Kery nic nie miałam. Planeta jak każda inna, ot co, aczkolwiek nie tylko my aktualnie przybyliśmy z wizytą. Wydęłam usta mimowolnie na myśl o keryjskich braciach, nie przestając bębnić palcem o skórę.

- Dlaczego mam wrażenie, że znasz powód zmiany decyzji Vala? – zapytałam, próbując jednocześnie rozwikłać zagadkę, odnajdując odpowiedź na pytanie. 

Mogłam brzmieć niczym natrętna partnerka domagająca się wyjaśnień. Gwizdałam na to, jeśli tylko efekt miał mnie zadowolić.

- Wiem tyle, co i ty – odparł, podchodząc bliżej i wzruszając ramionami.

Nie cofnęłam się, trwając w miejscu i pozwalając się dosięgnąć jego dłoniom, jak miałoby to miejsce kilka miesięcy temu. Wtedy uważałam bliskość za niestosowną, drżąc na myśl o bolesnym spotkaniu z rzeczywistością, jakie często zaliczałam w relacji z Draconem. 

Dotyk stojącego na wprost mężczyzny przyprawiał o przyjemne ciarki oraz mrowienie w trudniej dostępnych miejscach, pobudzając do życia wspomnienia sprzed kilku godzin, zanim wylądowaliśmy, kiedy pozwoliłam mu doprowadzić się na skraj ekstatycznego uniesienia. Westchnęłam niekontrolowanie, a obrazy wyświetlane w głowie nabrały wyrazistości. Musnął palcami moje ramię, sunąc nimi w górę i w dół, cały czas delikatnie dotykając opuszkami różową skórę.

- Coś musiało się stać – szepnęłam, nie ustępując pola.

- Toris chce pokojowej wizyty – oznajmił obojętnie, aczkolwiek stanowczo zarazem.

Toris chce pokojowej wizyty, powtórzyłam w myślach, przygryzając dolną wargę. Ner przysunął się bliżej. Każdy z nas chciał przecież tego samego co Toris, w związku z czym denerwowałam się mocniej niż wcześniej. Skoro on się wmieszał, coś musiało być na rzeczy, ale tymczasowo jeszcze pojęcia nie miałam co. Wbrew wszelkim znakom na niebie, ziemi oraz w kosmosie wątpiłam, aby chodziło tylko i wyłącznie o bezpieczeństwo wcale niebezbronnej Tiris. Kto jak kto, ale ta kobieta wyjątkowo dobrze radziła sobie z wrogami sama. Najwyższy, kapłański naród mógł potwierdzić.

- Ner... - westchnęłam, drżąc, kiedy jego usta dotknęły mojej szyi.

Pogrążona we własnych myślach nawet się nie zorientowałam, że jest aż tak blisko. Niebezpiecznie blisko, dopowiedziała podświadomość, równocześnie poddając ciało fali pożądania. Strach był mi obcy, nie odczuwałam go przy nim, zaś czujność odchodziła w siną w dal. 

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz