9. Rewolucja

82 9 6
                                    

Dni mijały spokojnie, choć stosunki między mną, a stroną rosyjską ulegały coraz większym napięciom, które ustały wraz z niespodziewanym wyjazdem syna pana Cesarstwa Rosyjskiego z Pałacu Zimowego¹. Wtedy też niespodziewanie każde miasto rozjechało się w swoje strony, żeby wrócić do domu.

Nie ukrywam, nieobecności pani Koranowonej nie przeszkadzała mi specjalnie. Napominając, że jej piskliwy głos był nie do zniesienia. Mimo to w posiadłości zrobiło się pusto i cicho. Na posiłkach spotykałam się jedynie z panią Ludmilą, która po bliższym zapoznaniu okazała się nawet ludzka. Siadałyśmy czasem w saloniku, wymieniając się spostrzeżeniami odnośnie wojny, czy też życia codziennego.

Ale nawet po takim zacieśnieniu relacji, nie zdołałam wyciągnąć z niej miejsca zamknięcia mojej matki. Próbowałam wieloma sposobami, z rana, wieczorem, kiedy kobieta była podpita, a nawet kiedy zamartwiała się nad czymś. Nie działało nic.

Niespodziewanie w pewien wtorek do miasta przyjechał pan Cesarstwo Rosyjskie. Nie wiedziała o tym nawet pani Zarowna, która okropnie spanikowała, gdy mężczyzna stanął u wrót.

- Idź do pokoju, ubierz się schludnie i prezentuj się dobrze. - nakazała. - A gdy już będziesz gotowa, czekaj na zaproszenie.

Rosjanka zniknęła, nim zdążyłam zaprotestować. Westchnęłam ciężko, zwołałam służbę i ubrałam żółtą suknię, służki ułożyły moje włosy oraz zrobiły makijaż. Podziękowałam i wyprosiłam je z pokoju.

Dopiero gdy drzwi się zamknęły, ujrzałam za oknem pomarańczową poświatę ognia, która niemało mnie zaskoczyła. Dotknęłam szyby, która wibrowała pod wpływem krzyku i rumoru. Otwarłam oczy.

"To tylko zwidy... Powinnam sypiać więcej... - pomyślałam, masując delikatnie skronie."

Odwróciłam się od panoramy i tu znalazło mnie kolejne zaskoczenie - na toaletce leżała koperta. Pobrudzona w kilku miejscach, wilgotna na rogach, ale nie otwarta. Podeszłam do niej, chwytając ją w dłonie. Wahałam się jeszcze przez chwilę, rzuciłam krótkie spojrzenie zamkniętym drzwiom i rozerwałam pieczęć, na której znalazły się wytopione ciernie.

"Kuchnia pałacu. Gdy dwunasta wybije."

I tyle. Na całej wielkiej stronie, zapisane ledwie te pięć słów. Nikt się nie podpisał, nie zostawił nawet plamki krwi, czy łzy.

Nagle ktoś wparował do mojego pokoju. Zdążyłam tylko schować kopertę z listem pod materiał sukienki. W drzwiach stanął wysoki i nieznajomy mężczyzna w carskim mundurze. Za nim wpadła pani Zarowna.

- Dzień dobry. - dygnęłam, chyląc głowę. Wolałam nie niszczyć swojej reputacji już na sam początek.

- Siadaj. - warknął. Był wściekły. Z powodu w dużej mierze dla mnie nie zrozumiałego. Usiadłam. - Imię i nazwisko.

- Nazywam się panna Wojsława Kaźnieńska. - byłam co najmniej zniesmaczona jego tonem głosu. W żaden sposób nie wykazywał kultury należnej personifikacji państwa.

Mężczyzna odetchnął głęboko. Przetarł twarz.

- Nazywam się Mikołaj Jegorowicz Caretow, bądź po prostu Cesarstwo Rosyjskie.

- Miło poznać. - mruknęłam gdzieś między zdaniami.

- Rosja wkrótce przegra wojnę. Wiem to dobrze, a co za tym idzie, nasze interesy nie są już powiązane. - zaskoczył mnie. Nie ukrywam.

- W takim razie dlaczego zostałam tutaj przywieziona wbrew własnej woli? - spytałam, nie tracąc maski.

- Rozkazy jadą zbyt wolno, ale jeśli już panienka tu jest, to zapraszam do cieszenia się gościnnością Pałacu.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz