Rozdział 16

21 2 5
                                    

Rozdział 16

Bogate dzieciaki i ich uczynki

William Clarke

Co ja, do kurwy, robiłem ze swoim życiem?

Czy mnie już do reszty popieprzyło, by zakochiwać się w siedemnastolatce? Co ja sobie myślałem wtedy u Arthura, przecież podchodziło to pod pedofilię. Musiałem zacząć klarownie myśleć, ale przy urokliwej Sophie Walters zupełnie się nie dało.

Poprawiłem czarny krawat, który rano kupiła mi Lilith. Dzisiaj musiałem ubrać moją ulubioną marynarkę, bo czekało mnie przesłuchanie z Heartwell. Oby wszystko przebiegło tak, jak sobie zaplanowałem. Nie zapominając, że najtwardszym orzechem do zgryzienia będzie dzisiaj prawdopodobnie August, który od wczoraj gromi mnie swoim poważnym wzrokiem. Nie sądzę, by cokolwiek wiedział o mnie, czy o Sophie i mam nadzieję, że tak pozostanie.

Grzebieniem zaczesałem włosy na bok i nałożyłem marynarkę. Wyszedłem z gabinetu, zamykając drzwi na klucz. Tak na wszelki wypadek, gdyby Sophie chciała poszperać w moich dokumentach.

- Idę na spacer. – rzuciłem do Lilith, która stukała w klawiaturę. – Daj, proszę, znać Heartwell, by stawiła się u mnie za godzinę. Powiedz jej, że jest to ważne.

Lilith pokiwała głową, po czym jej podziękowałem i zszedłem zawijanymi schodami na dół.

Nie mogłem powiadomić Catherine, aby wstawiła się na przesłuchanie, bo od razu, by wywęszyła, że coś na nią mam. Wymyśliłaby godną wysłuchania historyjkę albo uciekła z miasta. Postanowiłem więc, że przed naszym spotkaniem odświeżę nieco umysł i pomyślę nad pytaniami, które i tak miałem przygotowane od paru dni.

Oddaliłem się od budynku, by pobyć trochę w samotności. Uczniowie pałętali się po ogrodzie, w którym zawitało słońce oraz ciepłe majowe powietrze. Na ich miejscu również wolałbym rozkoszować się darami natury, a nie siedzieć w czterech ścianach, przypominających prędzej muzeum, niż budynek edukacyjny. Dlatego o wiele bardziej podobały mi się publiczne szkoły, które mimo wszystko posiadały w sobie życie i kolory. Akademia w Glenwood się do tej kategorii niestety nie zaliczała.

Szedłem wzdłuż regularnie ścinanego żywopłotu, wdychając rześkie powietrze. Rzędy kolorowych róż tworzyły labirynt, prowadzący do pokaźnej fontanny, z której tryskała woda. Ptaki podśpiewywały nad moją głową, podlatując do nawaniacza, a pszczoły oraz motyle zasiadały na niekończących się w ogrodzie kwiatach. W oddali mur był przysłonięty przez wieloletnie tuje, czy nawet świerki, a fioletowy bluszcz ciągnął się po ściance ogrodzenia, wybijając się swoim odcieniem spod zasłony żywopłotu.

Odwróciłem się, nie chcąc deptać kwiatów, które rozległy się już na ziemi. Monumentalny budynek stojący przed moimi oczami, wręcz mnie przeraził. Nie było w nim niczego ciepłego ani przyciągającego. Wręcz strach paraliżował zmysły, które próbowały mnie od niego odciągnąć. Aczkolwiek sylwetka Heartwell stojącej w oknie i spoglądającej wprost na mnie, rozbudziła we mnie gotowość i niezwłocznie udałem się do swojego gabinetu, by dowiedzieć się, czy Catherine miała coś wspólnego ze śmiercią Evansa.

Lilith w międzyczasie zaparzyła nam kawę, więc rozsiadłem się wygodnie na fotelu, trzymając w dłoni notes. Założyłem nogę na nogę i spoglądałem tylko i wyłącznie na zegar. Heartwell przybyła równo o dziewiątej piętnaście, nie spóźniając się nawet o minutę.

- Jeśli chciałbyś porozmawiać o tamtym wieczorze i mnie przeprosić, to... – zaczęła, unosząc dumnie głowę do góry.

- Nie o tym chciałem z tobą dzisiaj porozmawiać. – uśmiechnąłem się łagodnie. – Proszę usiąść.

LATE AFTERNOON /ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz