51. REYTHEN

140 27 28
                                    

Zaślubiny zmieniły się w klęskę, jakiej nie sposób było opisać prostymi słowami. Wszystkie moje starania spełzły na niczym, a Laila z pewnością nie będzie wspominać tego dnia z uśmiechem na ustach i być może łzami wzruszenia w oczach. Choć łez z całą pewnością nie zabraknie, podobnie jak poczucia bezradności bądź żalu. I mimo że sam cierpiałem, nie mogłem nawet ruszyć bratu na ratunek, gdyż Li aktualnie potrzebowała mnie znacznie bardziej. Jej wciąż mogłem pomóc.

Słyszałem rozpaczliwy krzyk matki docierający moich uszu i rozrywający duszę. Dracon, imię brata przebrzmiewało pośród szlochu oraz wrzasków rozpaczy, a również bólu, gdyż Garret także na litość nie miał już co liczyć. Oto nikt inny jak Tiris we własnej osobie wzięła sprawy w swoje ręce, sprowadzając na mężczyznę zagładę. Choć już wcześniej działo się z nim coś dziwnego, kiedy błagał nie wiadomo kogo o litość oraz łaskę. 

Pilnując, aby Li nie wywinęła się z objęć, być może nawet dociskając ją do siebie odrobinę zbyt mocno, zerknąłem w kierunku uzbrojonego mężczyzny, dostrzegając również zamieszanie oraz popłoch pośród gości. Ten moment obrali za najlepszy do sprawnej, błyskawicznej ewakuacji z ogrodu, a być może również z terenu posesji. Już po weselu.

Garret nie miał mieć lekko i choć nie posiadałem bladego pojęcia, jak wyglądało jego dotychczasowe życie, zdawałem sobie sprawę, iż końcówka stanowiła zwieńczenie całego zła w czystej postaci. Tiris siłą woli uniosła mężczyznę dosyć wysoko ponad podłożem, wyginając nienaturalnie jego ciało do tyłu. Wiedziałem, że niewiele brakowało, aby złamała mu kręgosłup, nawet jeśli pełnił on jedynie rolę fragmentu szkieletu, a nie kodeksu moralnego.

Broń, jaką jeszcze przed momentem celował w nas wszystkich, upadła z łoskotem na ziemię, odbijając się od niej i lądując nieznacznie dalej. Szczęśliwie tylko nie wystrzeliła, zwiększając liczbę ofiar. Żywiłem szczerą nadzieję, że nie śmiertelnych, aczkolwiek nieprzerwane zawodzenie można było rozumieć w zupełnie odmienny sposób. Realnie bałem się odwrócić w ich stronę, nie chcąc dostrzec martwego brata kołysanego w ramionach matki, nawet jeśli obraz już wyświetlił się samoistnie w mojej głowie.

Li szarpała się niczym małe, roztrzęsione dziecko, próbując uwolnić z objęć. Coś chyba nawet wymamrotała, że mam ją puścić, ale na spełnienie akurat tej prośby kiarea nie mogła liczyć. Wiedziałem, że moja delikatna partnerka nie może oglądać pożogi, jaką zaserwował nam jej ojciec, biologiczny ojciec. Moja ukochana była silna, ale wciąż niestety zbyt słaba psychicznie. Zwłaszcza że nie tylko mama opłakiwała Dracona, ale lament Claudii także rozdzierał powietrze, zaś musiałem przyznać, że naprawdę kochała Vallirana. Garret znów krzyknął, miotając nieudolnie przekleństwami, podczas gdy Megan nie przestawała zadawać mu potwornego bólu.

- Ty potworze! – krzyknęła wytrącona z równowagi, gdy rzucił wulgaryzmem nazywającym nas złem wcielonym.

Zerknąłem na szatynkę, żałując, bowiem wzrok mimowolnie zjechał niżej, omiatając obraz nędzy oraz rozpaczy. Nie pomyliłem się, podejrzewając, że matka kołysze w ramionach mego brata, tuląc go do piersi, a jej gorzkie łzy ściekały na bezwiedne ciało, kiedy klękała w kałuży krwi. Claudia także klęczała, ale ona zdawała się skupiać uwagę na drugim rannym, mówiąc coś cały czas, jakby próbowała wybłagać, żeby jej nie opuszczał. Jednocześnie rękę dociskała do ciała męża, a w dłoni dzierżyła ściśnięty chyba fragment własnej sukni.

- Zostaw go, Tis. – Głos Urtaro nie musiał brzmieć głośno, żebym słyszał go wyraźnie. Pałał nienawiścią potęgowaną żądzą mordu. Xereb wraz z małżonką mieliby tutaj ucztowanie. Tyle cierpienia w jednym miejscu nie widziałem już dawno. – Sam się nim zajmę.

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz