10. Wygnanie

79 11 9
                                    

Drugiego marca znalazłam się w Poznaniu. Szybko przemknęłam przez perony, kupiłam bilet do Francji (za niemałe pieniądze) i ruszyłam na kolejny pociąg. Nie dotarłam jednak, gdyż na peronie zobaczyłam nikogo innego jak pana Berlin. Mężczyzna także mnie spostrzegł.

Podszedł do mnie, kłaniając się z szacunkiem. Wiedziałam, że udaje.

- Witam panienkę. - uśmiechnął się tryumfalnie. - Cóż panienkę sprowadza w pruskie strony? - chwycił moją walizkę. Nie ma już odwrotu.

- Nie do Prus. Jadę do Francji. Na pewno słyszał pan o polskich oddziałach. - nie zadowoliła go ta odpowiedź.

- Zatem musi panienka zmienić plany. - syknął przez zęby.

Bez dalszego dialogu ruszył do stojącego nieopodal pociągu. Ja niestety za nim. Gdy tylko znaleźliśmy się w przedziale, zobaczyłam dwójkę Niemców, poznanych jeszcze w Warszawie.

- Proszę usiąść pod oknem. - poinstruował mnie pan Örnist. - A to pan Lipsk - wskazał na pana Immerhofa. - i pan Hamburg. - pan Schmezten skłonił głowę.

- Naprawdę wydawało się panience, że nie wiedzieliśmy kim panienka jest? - zaśmiał się pan Lipsk. Miał nieprzyjemny głos, który wgryzał się w głowę jak metalowe szczęki. Nie żałowałam, że do tej pory milczał.

Pociąg ruszył. Niemcy rzucili jeszcze kilka podłych uśmiechów w moim kierunku, aż wreszcie nie wytrzymałam:

- Zabiliście pana Skałeńskiego, Rosjanie zamordowali panią Mejtowicz, porwano moją chorą matkę, a teraz i wy zabieracie mnie wbrew mojej woli, Bóg wie gdzie. - wyrzuciłam z siebie.

- Lepiej panience? - spytał niemal śmiejąc się pan Örnist.

Zacisnęłam palce w pięść. Mężczyźni chwycili się za gardła, cichnąc. Teraz mieli inne zmartwienie, niż śmiech. Machnęłam drugą dłonią, zasuwając zasłonki do przedziału i zamykając drzwi od środka. Po chwili trójka zrobiła się fioletowa, a ich palce zsunęły się z ich szyi.

- Zapamiętajcie sobie z kim macie do czynienia. Nie jestem miastem, tylko państwem, które wkrótce się odrodzi i wymagam szacunku. - syknęłam.

Odpuściłam. Zaczęli nabierać głębokie oddechy, ocierając łzy z oczu. Dopiero po chwili odezwał się pan Hamburg:

- Przepraszamy... - wydukał skruszony.

Przez resztę podróży, czyli lekko pięć godzin, nikt nie odważył się odezwać słowem. Ja po prostu nie chciałam.

Zauważyłam też jedną rzecz: jako przyszłe państwo (choć powinnam się nazywać państwem polskim) mogę używać swoich zdolności, nawet poza granicami kraju, jeśli będzie w pobliżu miasto, choćby wroga. Zupełnie jakby to właśnie miasta były zapasami energetycznymi dla zdolności.

Była już noc, kiedy wysiedliśmy w Berlinie na stacji. Natychmiast pojechaliśmy do posiadłości pana Örnista. Zamknięto mnie pod kluczem i tego dnia nie dostałam jedzenia, ale postanowiłam się nie upominać.

Medytowałam. Dzięki temu w nocy poruszałam się po pokojach, aż niespodziewanie nie usłyszałam obolałego jęku. Nadstawiłam uszu. Zaraz zabrzmiały rozmowy, karcenie, niemal krzyk.

Ostrożnie zaczęłam się zbliżać do źródła dźwięków, aż wreszcie zobaczyłam pana Lipsk, który stał nad łóżkiem, w którym widocznie ktoś leżał.

- Kim jesteś? - spytał zdenerwowany.

Postać milczała.

- Pytam! - podniósł głos.

- Wie pan dobrze, panie Lipsk. Ta blizna na pana brzuchu nie wzięła się znikąd.

Jej głos brzmiał jak anioł, był jeszcze bardziej kojący, niż w śnie. Uśmiechała się i było to słychać.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz