Rozdział dwudziesty siódmy

1.4K 34 0
                                    

Budzę się a po Marcello ani śladu.
Poduszka jest zimna i nie ma żadnych oznak, że spał obok.
Wstaje z łóżka i kieruje się w stronę jego garderoby. Muszę wziąć jakąś koszulkę, bo przecież nie zejdę na dół nago.
A jak będzie tam Dante, lub ktoś inny?
Wychodzę z jego garderoby i idę do łazienki po ręcznik, a potem do mojego pokoju ubrać się tak będzie rozsądniej.

Gdy jestem już wykąpana, zaczynam się ubierać. Decyduje się na czarne dresy i krótki top na grubych ramiączkach, włosy związuje wysokiego kucyka.
Makijaż dzisiaj odpuszczam, nie potrzebuje go tak bardzo, smaruje tylko balsamem usta.
Schodzę do kuchni, wołam Marcello, ale odpowiada mi głucha cisza. Cudownie.
Biorę się za przygotowanie śniadania.
Decyduje się na omleta na słodko. Moja mama zawsze je robiła, a zapach się roznosił po całym domu. Słyszę jakieś odgłosy i moim oczom ukazuje się Dante wraz z Marcello, jak zawsze ubrani nienagannie.

- co tak pachnie? - odzywa się Dante.
Podchodzi wita się buziakiem w policzek - omlety robię z owocami, chcecie?
Spoglądam na Marcello, ale ten nie raczy na mnie nawet spojrzeć tylko przytakuje głową.
Świetnie, czyli teraz się unikamy.

- to siadajcie, zaraz wam nałożę - odwracam się od nich, zaczynam nakładać i parzyć kawę.
Podaje im i od razu Dante zabiera się za jedzenie, Marcello patrzy na talerz z jakimś grymasem na twarzy - nie bój się, nie podłożyłam trutki na szczury, chociaż mogłabym - ostatnie słowa wypowiadam zdecydowanie cicho, ale na tyle by mógł to usłyszeć.

Zajadamy w ciszy, nikt nie ma potrzebny się odezwać. Gdy już wszyscy zjedliśmy, Marcello przerywa ciszę.

- dzisiaj idziemy na bal charytatywny - pierwszy raz na mnie spojrzał, a w jego oczach widzę obojętność. - bal zaczyna, się o 19, bądź gotowa na 18.
Przyjdę po ciebie. -Wstaje i odchodzi od stołu. Ale on ma kuźwa tupet.

- nigdzie nie idę - mówię a on się zatrzymuje i odwraca, że teraz patrzymy sobie w hardo w oczy.

- co powiedziałaś? - podchodzi bliżej mnie, muszę podnieść trochę głowę by mu spojrzeć w oczy, w których widzę złość.

- ogłuchłeś czy jak? Może tobie faktycznie przyda się wizyta u specjalisty.  - krzyżuje ręce na piersi.
Słyszę jak Dante, wybucha śmiechem.
Marcello gromi go wzrokiem, na co jedynie podnosi ręce w geście obrony i wraca do picia kawy. - powtórzę jeszcze raz, może trochę głośniej, że nigdzie się nie wybieram.

- nie denerwuj mnie, jesteś moją żoną i będziesz stała koło mnie, czy to się tobie podoba czy nie, zrozumiałaś? Czy przeliterować? - wskazuje na mnie palcem, nosz cholera, ale on ma tupet.
Gotuje się we mnie, ja mu zaraz pokażę.

- nie jestem jakimś, twoim pieprzonym trofeum, że mam stać koło ciebie na pokaz. A żoną zaraz przestanę być, bo jeszcze dzisiaj składam papiery o rozwód, a nagranie wysyłam do odpowiednich służb, żeby zajeli się moim ojcem, więc gówno ci do tego! - krzyczę mu prosto w twarz, odwracam się na pięcie i ruszam do mojego pokoju.
Słyszę jego wołanie i głęboki śmiech Dantego, niech pocałuje mnie tam gdzie słońce nie dochodzi.
Trzaskam drzwiami i biorę pierwszą lepszą walizkę i zaczynam pakować swoje rzeczy.

Nie wiem dokąd pójdę, ale na pewno nie będę z tym szajbusem pod jednym dachem.

TA ZAKAZANA Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz