300 młodych utalentowanych napastników zostało zaproszonych do tajemniczego projektu Blue Lock, który ma na celu utworzenie napastnika, będącego w stanie poprowadzić Japonię do wygrania Mistrzostw Świata. Każdy przegrany jednak musi pożegnać się z m...
Wszystko to miało miejsce około miesiąc przed dołączeniem do błękitnego więzienia, w finale eliminacji do mistrzostw prefektury.
-Tutaj Nath! Podaj tutaj -wrzasnął numer czternaście, który biegł po lewej stronie boiska przy linii bocznej. Był całkowicie niekryty i mógłby przenieść piłkę nawet pod pole karne. Z kolei przede mną stało dwóch obrońców, którzy mogli bardzo łatwo odebrać mi piłkę gdybym próbował ją holować zbyt długo. Spojrzałem się jeszcze raz w lewo, ale nie dostrzegłem tego czego szukałem, kolorowego dymu lub ognia, który przemieszczałby się w stronę bramki. -Jeśli nie chcesz postarać się przenieść tej piłki tam, to nie zawracaj mi głowy - pomyślałem i wykonałem ruch, który miał być podaniem w stronę numeru czternaście. Chwilę po tym poczułem ostry zapach przypominający ostry sos oraz struga czerwonego dymu przecięła ewentualny tor podania. -Mam cię -powiedziałem i zamarkowałem podanie jednocześnie zmylając balansem ciała pierwszego obrońcę. Drugi podskoczył zaraz po tym, ale zgrabnym ruchem założyłem mu siatkę. Byłem już w okolicy dwudziestego metra. Czternastka dalej biegła po mojej stronie i była wolna. Został ostatni obrońca. Ponownie chciałem zamarkować podanie, ale nie wyczułem już niczego nadzwyczajnego. Podałem do czternastki, a ten dalej biegł przed siebie. Zamachnął się jak do strzału, a mój węch ponownie wyczuł ten charakterystyczny zapach, ale znacznie mniej intensywny niż poprzednio. Znajdował się on gdzieś w okolicach siódmego metra, po prawej stronie pola karnego. Pobiegłem tam najszybciej jak mogłem, a strzał, który wykonał numer czternaście został zbity przez bramkarza na słupek. Piłka, która się od niego odbiła spadła wprost pod moje nogi i... -BOOM! - z całą siłą jaką miałem w mojej prawej nodze posłałem ją do wnętrza bramki ustalając wynik na 1:2 dla przeciwników. Czternastka wziął piłkę z siatki i pobiegł z nią na środek boiska. Trzy minuty...tyle nam zostało aby zremisować ten mecz i powalczyć dalej o mistrzostwa naszej prefektury w rzutach karnych.
Pomocnik drużyny przeciwnej mknął przez środek boiska jak burza mijając trzech naszych pomocników. Sprintem cofnąłem się do obrony, mimo ostatków sił jakie w sobie miałem po prawie 120 wyczerpujących minutach gry. -Teraz to zakończymy... -powiedział i kopnął piłkę prostopadle do jednego ze swoich napastników, który ją dopadł wychodząc sam na sam z bramkarzem. Biegłem od przeciwnej strony i ściąłem do środka w razie gdyby minął naszego goalkeepera, który wybiegł by spróbować zablokować ewentualny strzał. -Zakończyć ten mecz - taki głos brzmiał w mojej głowie, ale nie należał on do mnie. Rozejrzałem się przed siebie i zauważyłem drugiego z napastników, który właśnie wybiegał na wolną pozycję na prawo od tego z piłką. Do tego był to ten chłopak, który wpakował dwie poprzednie bramki. Jego morskie oczy płonęły niemiłosiernie. W momencie zauważenia tego płomienia pobiegłem na tego, który miał piłkę przy nodze z całą możliwą prędkością jaka mi została i w momencie kiedy jego stopa się z nią zderzyła gwałtownie skręciłem swój tułów w lewo i wykonałem wślizg, który końcówką korka przeciął zagraną przez niego piłkę i wypuścił ją do przodu. Dobiegłem do niej rozglądając się szybko po boisku, ale nie wyczułem żadnego zapachu i nie dojrzałem żadnego dymu. Minąłem pierwszą osobę jaka dobiegła do mnie i przeholowałem piłkę do przodu. Dobiegło do mnie dwóch kolejnych odcinając mnie od dalszego prowadzenia piłki. -Gdzie wy jesteście? Czemu nikt z was nie próbuje nawet wygrać tej gry?! -myślałem gorączkowo i kopnąłem piłkę ostatkami sił na prawą stronę. Trafiła ona do naszego prawego obrońcy, który podprowadził ją do przodu i zagrał do środkowego pomocnika. Odebrałem od niego piłkę przemieszczając się w prawo. Mój oddech był już bardzo nieregularny, ale ostatkami sił biegłem do przodu wyprowadzając prawdopodobnie jedną z ostatnich akcji w tym meczu. Byłem już na szesnastym metrze i stał przede mną tylko jeden obrońca. Nikogo z mojej drużyny nie było za mną. Wykonałem parę par nożyc i w pewnym momencie przy mojej lewej nodze pojawił się żółty dym. Niemal natychmiastowo poszedłem w prawo i było to dobrą decyzją gdyż obrońca postanowił pójść w lewo. Byłem sam na sam. Spojrzałem się na bramkę, ale nigdzie nie widziałem żadnego dymu ani płomienia. -Gdzie mam strzelać? - spanikowałem w głębi mojego serca. Przeciwny bramkarz nie chciał obronić tego strzału? Nie chciał iść instynktownie? -W takim razie... -mruknąłem i po lekkim wyprowadzeniu piłki do przodu zamiast robić krok do przodu lewą nogą i strzelając prawą, czubkiem lewej nogi przy następnym kroku skierowałem piłkę pomiędzy nogami rywala i trafiła ona do siatki. -JEST! -wrzasnąłem, a reszta drużyny rzuciła się na mnie. Po celebracji podszedłem do trenera spoglądając mu głęboko w oczy. Dobrze wiedział czego pragnę. Numer jeden naszego zespołu podszedł do mnie i przekazał mi swoje rękawice bramkarskie. -Dawaj Nath! Wierzymy w ciebie! -powiedział i skierował się za linie boczną, a na boisko wszedł nasz rezerwowy napastnik. Zabrzmiał gwizdek kończący spotkanie i miały nadejść rzuty karne. Nasza drużyna strzelała jako pierwsza. Przyglądałem się z boku, tam gdzie miał wyznaczone miejsce do stania bramkarz, który czekał na swoją kolejkę. Wyczułem zielony dym, który zawędrował w lewe okienko i odetchnąłem z ulgą. Niestety pomyliłem się, bo strzał chybił o około pół metra od miejsca gdzie pojawił się dym. Zakląłem w duchu i stanąłem na linii bramkowej gdzie czekał już zawodnik z przeciwnej drużyny. W momencie jego nabiegu na piłkę poczułem na szerokości całej bramki intensywny zapach oraz delikatną żółtą mgiełkę. -A więc chcesz po prostu strzelić i żeby to się skończyło? Osoba, która w takim momencie się boi podjąć odpowiedzialności... -zacząłem w swoich myślach i po kopnięciu piłki, która poleciała jakieś pół metra na lewo ode mnie, szybko ją zbiłem przed siebie praktycznie nie ruszając się z miejsca. -Nie ma prawa myśleć o zwycięstwie... -dokończyłem uśmiechając się szeroko, a moja drużyna stojąca na środku boiska wykonała radosne gesty ulgi. Następnie podszedł numer dziesięć z naszej drużyny. Kiedy nabiegał nie wyczułem niczego nadzwyczajnego. Piłka trafiona przez niego dosyć czysto i mocno poleciała z niebywała prędkością na prawą część bramki. -DUM! -słupek. Chłopak spuścił głowę i wrócił do swojej drużyny, a ja podszedłem na linię bramkową. Serce biło mi coraz szybciej, a zęby zacieśniały się coraz mocniej. Kiedy nabiegał kolejny rywal poczułem w prawym okienku intensywny zapach i rzuciłem się w tamtą stronę z całych sił, ale nie dosięgnąłem piłki. Jeden do dwóch i trzecia seria. Tym razem obie drużyny trafiły, ponownie nie dosięgnąłem piłki, a mój kolega z drużyny dosyć niepewnym uderzeniem mimo wszystko zmylił przeciwnego bramkarza. Czwarta seria. Czternastka podchodzi...kiedy nabiega nie czuję żadnego ego od niego płynącego, za to sylwetka przeciwnego bramkarza zapłonęła białym płomieniem. Ułamek sekundy po uderzeniu piłki rzucił się w lewą stronę i obronił uderzenie majestatycznym zbiciem piłki na słupek. -No chyba was coś boli -warknąłem do siebie zirytowany. Muszę obronić dwa karne i trafić swojego. Czy jestem w stanie w ogóle tego dokonać?! Nie, muszę być w stanie! Wykorzystam wasze ego i pokonam was! Nawet jeśli ta banda osłów nie próbuje wygrać tego meczu i oddaje go rywalom, to ja nie poddam się do ostatniej sekundy. Zwyciężę! - mówiłem sobie głęboko w duchu, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Wszedłem na bramkę i wpatrywałem się w przeciwnego napastnika z furią. Jego bieg w stronę bramki był niesamowicie pewny, a w jego oczach tkwił czerwony płomień. Około sekundę przed strzałem struga czerwonego dymu wystrzeliła w prawy górny róg. Wyskoczyłem w tamtą stronę i koniuszkami palców wyjąłem piłkę, która prawie weszła by od słupka. Gdyby nie to że wyskoczyłem przed czasem to nigdy nie obroniłbym tej piłki. Moja drużyna wydarła się na cały stadion, a ja podszedłem po piłkę i ustawiłem ją na jedenastym metrze. Wpatrywałem się w bramkarza, który cały wręcz płonął na biało. Uśmiechnąłem się w duchu. -Chociaż wy umiecie pokazać jakiekolwiek ego i ducha walki. Wynagrodzę was za to i pożrę wasze wszystkie marzenia -warknąłem z całych sił nabiegając na piłkę i posyłając ją w prawy górny róg. -Umiem też coś innego niż czytać wasze ego barany. Przygotujcie się bo mam zamiar sprawić, że zaniemówicie z tego co zobaczycie -powiedziałem i stanąłem na linii bramkowej. Serce biło mi niemiłosiernie szybko. Od tego czy obronię tego karnego zależało wszystko. Cała nasza walka o mistrzostwa zależała od tego strzału. Nie...to już się nie liczy. Te 120 minut...to była moja samotna walka z przeciwną drużyną. To ja doprowadziłem nas do tego momentu, nawet jeśli wygramy to jest to tylko moja wygrana. Po dojściu tak daleko, po poświęceniu się w takim stopniu nie mam zamiaru przegrać! Do jedenastki podszedł zawodnik z numerem 11, który strzelił nam dwie bramki w dogrywce, po zaledwie pięciu minutach od wejścia na boisko. Nie został wpuszczony wcześniej ze względu na wciąż niedoleczoną do końca kontuzję, ale na ostatnią część dogrywki został dopuszczony do gry po jego dosyć intensywnych namowach. Jego ciemnozielone włosy opadały mu delikatnie na jego czoło. Jego morskie oczy bezlitośnie przeszywały moje swoim bezlitosnym, bez krztyny emocji wzrokiem. Jeszcze zanim cofnął się by wziąć rozbieg zapłonęły one niemiłosiernie. A więc wszystko odnosi się do tego kto z nas zostanie bohaterem tego spotkania... Wygrany zgrania wszystko, przegrany zostaje z niczym! Pokonam cię w tym momencie bracie japońskiego geniusza ITOSHI RINIE!
"Nathan Devou swoją bronią dał swojej drużynie szansę na dalszą walkę. Mimo serii ich pomyłek dalej do utraty tchu walczy o zwycięstwo! Przegrany traci wszystko, wygrany zgarnia wszystko! Wszystko sprowadza się do tego jednego uderzenia. Jego przeciwnikiem jest brat młodego geniusza, ITOSHI RIN! Kto zwycięży ten pojedynek?"
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.