Cannes, 15 sierpnia
Następnego dnia rano zrobiłam dokładnie to samo, co poprzedniego, ale tym razem zatoczyłam pętlę z drugiej strony. Tak, żeby – odwrotnie niż poprzedniego dnia – wracać ze spaceru górą, koło pałacu i nie spotkać tego irytującego biegacza. Nie wyszło to jednak tak, jak sobie zaplanowałam. Na zakręcie on mnie po prostu dogonił.
– Nadal spacerujesz? – Usłyszałam za plecami i aż podskoczyłam.
– Nadal – przyznałam. – Myślałam, że jak pójdę w drugą stronę, to się nie miniemy – zażartowałam.
– Jeśli chodzisz na spacer o tej samej porze, o której ja biegam, to musimy się spotkać – stwierdził, rozkładając ręce. – Daleko stąd mieszkasz? – spytał zaraz.
– Niedaleko, ale nie mieszkam. Jestem na wakacjach.
– To miłego wypoczynku – życzył mi, po czym pobiegł dalej. Przez chwilę widziałam przed sobą jego nogi, bardzo zgrabny tyłek opięty spodenkami do biegania i poruszające się pod ubraniem mięsnie. Po czym biegacz zniknął mi z oczu za następnym zakrętem.
Minęłam rezydencję Hughesa i poszłam dalej prosto, zastanawiając się, czy tamtędy też dojdę do swojego hotelu. Na szczęście trafiłam. Po drodze kupiłam sobie coś na obiad, żeby potem już nie musieć wychodzić.
Po południu, kiedy słońce grzało już znacznie mniej, zdecydowałam się iść na basen. Mój hotel miał jeden na swoim terenie, a ja miałam ogromną ochotę popływać. Pamiętałam, żeby posmarować się kremem z filtrem 50+. Moja jasna skóra mogłaby nie przeżyć pominięcia tego etapu ochrony. W walizce miałam też żel na oparzenia, który dostałam od Cédrika. I znowu sobie o nim przypomniałam. Czemu ja muszę mieć takiego pecha do facetów? Czy to się kiedyś odwróci?
Na basenie byłam do dziewiętnastej. Potem wróciłam do pokoju, żeby wziąć prysznic, a w końcu poszłam na kolację do tej samej restauracji, co w poprzednie dni. Jedzenie mi tam smakowało, a widoki były cudowne.
Wracając do hotelu, myślałam o tym, co będzie, jeśli jutro nie zainteresuję Alexandra Hughesa swoją kandydaturą. Nie! – Pokręciłam głową zawzięcie, aż włosy połaskotały mnie po twarzy. Nie mogę tak myśleć! Martwić się można po fakcie, a nie przed.
Byłam perfekcyjnie przygotowana. Reszta nie zależała już ode mnie.
Cannes, 16 sierpnia
To był wielki dzień. Kasting miał zacząć się o dziesiątej i wyobrażałam sobie, że o tej porze będzie się tłoczyło przed wejściem mnóstwo zdeterminowanych kobiet. Nie wiadomo, czy tak zdesperowanych jak ja, czy bardziej. Z drugiej strony jednak przyjść o wiele później nie wypadało. Bo a nuż będzie już po wyborze? Postanowiłam przyjść niedługo po dziesiątej.
Większą zagwozdkę miałam z wyborem stroju. Wyobraziłam sobie jednak te wszystkie wystrojone pindy i zdecydowałam się postawić na naturalność. Jeśli czymś mogłam konkurować z innymi kobietami, to właśnie tym, że bez makijażu wyglądałam dobrze. Wybrałam długą białą bawełnianą sukienkę na ramiączkach. U góry była dopasowana, z marszczonego materiału, z przodu zapinana na guziczki, a pod biustem odcięta i luźniejsza, zwiewna. Rozpuściłam rude loki, które sięgały już do ramion. Nie nakładałam na twarz podkładu, tylko pociągnęłam rzęsy tuszem, a usta błyszczykiem. Na nadgarstku zapięłam bransoletkę z zielonych awenturynów, którą kiedyś dostałam od rodziców, a na uszach maleńkie kolczyki w tym samym kolorze, do kompletu. Stylówki dopełniły rzemienne sandały, typu „rzymianki" i niewielka torebka na ramię. Telefonu nie wolno było brać ze sobą na kasting, więc wzięłam tylko dowód osobisty, paczkę chusteczek i błyszczyk. Minimalistycznie. Nie zapomniałam o kapeluszu i okularach słonecznych, bo słońce już mocno świeciło. Trzy-dwa-jeden, dasz sobie radę, Gaëlle – dodałam sobie otuchy i wyszłam, po drodze zostawiając klucz w recepcji.
Szłam spokojnym spacerem, żeby się nie spocić, co nie było łatwe w pełnym słońcu i przy marszu pod górkę. Zanim dotarłam na miejsce, zatrzymałam się na chwilę w cieniu, pod drzewami. Odetchnęłam głęboko. Nie chodziło tylko o upał. Stresowałam się. Dasz radę, po to tu przyjechałaś. – Znowu dodałam sobie odwagi i ruszyłam dalej.
Na ulicy przed wejściem już nie było dużej kolejki, bo brama była otwarta i dopiero na terenie posesji, przed samym domem, ochroniarze sprawdzali dokumenty i spisywali dane odwiedzających, odhaczając je na długiej liście. Zgłosić trzeba było się przynajmniej tydzień wcześniej i ja też to zrobiłam – w ostatni dzień zgłoszeń, będąc pewna, że wtedy też wpadnie ich najwięcej.
Szybko przyszła moja kolej. Okazało się, że lista była jednak ułożona alfabetycznie, a nie według kolejności zgłoszeń, dzięki czemu, z nazwiskiem na M byłam w środku. Kolejni ochroniarze pokierowali mnie dalej. W końcu znalazłam się w wielkiej sali konferencyjnej. Było na niej ustawionych ponad sto krzeseł i część z nich była już zajęta przez przybyłe kobiety. Niektóre dalej stały, rozglądając się niepewnie. Inne ustawiły się przy samych drzwiach i wyraźnie czegoś (lub kogoś) tam wyczekiwały.
No cóż, jeśli chciałam zrobić wrażenie wyglądem, to mogłam o tym zapomnieć. W sali były przepiękne kobiety w wieku od osiemnastu do dwudziestu paru lat, o figurach i wzroście modelek. I ja. Ruda trzydziestodwulatka o przeciętnym wzroście i figurze. I zajebistych kompetencjach, ale jednak zupełnie przeciętna z wyglądu.
– Ty przyszłaś tu sprzątać? – spytała kpiąco bardzo młoda brunetka w skórzanej czarnej sukience. Tak opiętej, że było widać na niej każde zagięcie.
– Tak, po tobie, dziecko – odparłam spokojnie, zajmując miejsce w środkowym rzędzie, ale z brzegu, bliżej drzwi. W razie czego łatwiej będzie się ewakuować.
Laska prychnęła i obróciła się na piętnastocentymetrowej szpilce, a potem zajęła miejsce w pierwszym rzędzie. Kiedy wszystkie miejsca się zapełniły, do sali weszło kilkunastu ochroniarzy. Byli identycznie ubrani i wszyscy mieli ciemne okulary. Nagle mój wzrok zatrzymał się na jednym. To był ten koleś, który biegał, byłam tego prawie pewna. On chyba mnie nie poznał, za wszyscy to zaczęli podchodzić po kolei do różnych kobiet i zabierać je z sali. Ochroniarze przerzedzili tak liczbę oczekujących mniej więcej o połowę. Dziewczyny wstawały z triumfującymi minami i wychodziły pewnie aż do momentu, kiedy za drzwiami usłyszały coś zgoła niespodziewanego. Drzwi nie były zamknięte, więc wszyscy to słyszeli.
– Pan Hughes nie szuka dziwki, tylko asystentki – poinformował je jeden z ochroniarzy. – Do widzenia paniom.
Podniosły się głosy oburzenia, ale ochroniarze stanęli murem i wyprowadzili buntujące się panienki poza bramę posesji.
Po kilkunastu minutach ochroniarze wrócili na salę.
– A teraz zapraszam panie na krótki test z języka angielskiego i francuskiego – stwierdził jeden z ochroniarzy. Znów przez salę przebiegł szmer zdumienia. Z angielskiego ostałyśmy banalny test ze szkoły średniej, maksymalnie poziom B2. A z francuskiego było do napisania krótkie oświadczenie prasowe. Podali tylko ogólne informacje i trzeba było w ciągu minuty skonstruować z tego wypowiedź dla prasy. Dla mnie banał.
Po pół godzinie ochroniarze wrócili do sali i znów wyprosili kolejne osoby. Zostało kilkanaście kandydatek. Dopiero wtedy ten ochroniarz do mnie podszedł.
– Czy my się nie znamy? – spytał i już wiedziałam, że typ jest spostrzegawczy.
– Możliwe, że minęliśmy się raz czy dwa – odparłam neutralnie.
– A więc to dlatego chodziłaś wokół posesji pana Hughesa? – syknął.
– Nie dlatego. Po prostu mam hotel niedaleko i zupełnie nie znałam okolicy. Musiałam się dowiedzieć, gdzie mam iść.
– Przyszłaś tu na piechotę? – zdziwił się dopiero.
– Tak.
Dopiero wtedy po w jego minie mogłam zauważyć coś na kształt uznania.
– Fajna z ciebie babka. Nie życzę ci więc powodzenia – szepnął jeszcze, a potem znowu odszedł pod drzwi.
Co to ma niby znaczyć???
----
A Wy jak myślicie? ;-)
Życzę miłej niedzieli 😘
CZYTASZ
PLAYBOY
Romance[NOWOŚĆ - ZAKOŃCZONA] Trzydziestodwuletnia Gaëlle Lamartine, francuska dziennikarka rubryki towarzyskiej staje przed wizją bezrobocia z powodu oskarżenia, które rzucił na nią jeden z podstarzałych francuskich gwiazdorów, bo za bardzo interesowała si...