18.

194 14 1
                                    

~~MAROU~~

– Przepraszam – mówi kiedy odzyskuje przytomność – Powinienem być delikatniejszy, ale wtedy znosiłbyś więcej bólu, bez utraty przytomności...

– Jest...dobrze – oznajmiam cicho.

– Opatrzyłem twoje rany – dodaje, pomagając mi wstać – I powinniśmy ruszyć w drogę. Nie dałbym rady lecieć i uważać na wrogów, więc czeka nas wędrówka, dlatego, Aniele, jeśli nie będziesz dawał już rady, masz natychmiastowo, mi o tym mówić, dobrze? – kładzie mi dłoń na ramieniu

– Yhym... I nie jestem już Aniołem – zauważam.

– Dla mnie zawsze nim będziesz, Marou – uśmiecha się czule i całuje mnie namiętnie.

Nie wiedziałem, dokąd idziemy – Samael każde moje pytanie zbywał, mówiąc, że złożymy wizytę jego staremu znajomemu, który jest mu winien przysługę. Więcej szczegółów nie chciał mi zdradzić. Po dwóch dniach opuściliśmy dotychczasowe granice, jednego z królestw. A kolejne cztery spędziliśmy w ciągłej podróży kiedy znaleźliśmy się na terenie innego królestwa.

– Już niedaleko, Aniele – mówi – Osiem, dziewięć dni i będziemy na miejscu.

Byłoby szybciej gdybyśmy mogli tam polecieć, ale rozumiałem obawy Samaela. Miałem połamane skrzydła, więc byłem niezdolny do latania – owszem mogłem zignorować ból, ale wtedy skrzydła mogłyby się źle zrosnąć i wtedy w ogóle nie dałbym rady latać. A latanie trzymając kogoś, jest strasznie uporczywe, a w dodatku powinniśmy mieć się cały czas na baczności.

– Zrobimy krótki postój, dobrze, Aniele? – wzdycham z ulgą, myślałem, że jeszcze parę kroków i padnę ze zmęczenia. Niby demon kazał mi mówić, ale świadomość, że ktoś trafił na nasz trop... Jest przerażająca.

– Pozwolisz, że obejrzę rany? – pyta, a ja kiwam głową.

Który to raz kiedy Samael ratuje moje życie? Drugi? W żadnym z przypadków nie pozwolił mi umrzeć – chociaż tamte rany goiły się szybciej.

– Wyliżesz się Aniele – stwierdza z uśmiechem. Obejmuje mnie mocno i sadza na swoich kolanach. Opieram się o jego tors i przymykam oczy.

– Czemu tak klniesz na Stwórcę? – pytam z ciekawości. Kiedy myśli, że śpię – modli się do Stwórcy, chociaż tego modlitwą nazwać nie potrafię; po prostu rzuca wiązanką przekleństw, wpatrując się w niebo.

– Bo próbuje mi cię odebrać – wyznaje – Właściwie jeśli miałbym obwiniać pomysłodawcę, to powinienem klnąc na Lucyfera, bo to on był na tyle głupi, by wpaść na coś takiego; Jednak Stwórcy strasznie spodobał się pomysł, by każdej duszy przypisać drugą – uzupełniającą ją. Lucyfer przez kilka stuleci szczycił się tym, że był pomysłodawcą, a potem Stwórca stworzył ludzi i Lucyfer nie potrafił nikogo pokochać poza Stwórcą, chociaż ten wyraźnie zaznaczył, że mamy obdarzyć miłością jego nowy twór. Lucyfer był zazdrosny o to, że to ludzie stali się miłością Stwórcy, a nie on sam.

– Lucyfer nie znalazł Przeznaczonej sobie połówki? – pytam; tak naprawdę nigdy nie słyszałem powodu, dla którego Lucyfer się zbuntował.

– Archaniołowie są pierworodnymi Stwórcy i oni jako jedyni, wraz ze samym Stwórcą, nigdy nie znajdą swoich Przeznaczonych połówek, żeby ich osąd nie był jak najbardziej obiektywny – śmieje się – Jednak mówi się, że Lucyfer ma Przeznaczonego i jest nim Stwórca, który rzecz jasna kocha go jak swoje dziecko... Pomieszane, nie? – kolejny śmiech. Mnie nie było do śmiechu; było mi żal Archaniołów, a tym bardziej samego Króla Piekieł.

Trylogia Soul Journey:  Heaven is where you are. Tom I.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz