Mokra trawa wiała pod jej bosymi stopami w mroźną wieczną noc i łaskotała jej marznącą skórę. Melodie wiatru tańczyły w jej długich rozpuszczonych włosach, podczas kiedy pełnia księżyca oświecała bezchmurną noc i sprawiała, że perły wody błyszczały jak diamenty. Zapach mokrej ziemi przepełniała ciszę nocy, która ją otaczała.
Większość ludzi już spała. A ci, którzy byli jeszcze obudzeni i tak się tu nie zjawią. Nie istniało powodu, by się tu udać o tej porze. Lepiej tak. Ona nie chciała żadnego towarzystwa. Ani niczyjej pomocy lub wsparcia.
Po jakimś czasie bezruchu odwróciła wzrok od nieba wypełnionego gwiazdami. Jej wzrok zwrócił się ku rzeźbionej bramy przed nią. Bramy prowadzącą cmentarz. Duże ciężkie czarne wrota dzieliły świat 'żywych' od świata 'martwych'. Tak jakby cisza i spokój nocy się zmieniała po drugiej stronie bramy w niepokój i cierpienie.
Ale dla niej miało to całkiem inne znaczenie. Ta brama była dla niej jak mur ze stali, przez który nie mogła się przebić. Jeszcze nie. Ona musiała jeszcze wypełnić złożoną obietnicę, zanim wrota ku tego nieznanego światu staną jej otworem. Do niego. Do jej ukochanego. Do mężczyzny, który miał ją ożenić. Jednak go już tu nie ma. I dopóki nie spełni jego marzenia, zostanie tutaj wśród żywych.
W przeciwieństwie do cichej nocy otaczającej nią były jej uczucia jak chaotyczny sztorm, który chciał ją rozerwać na strzępy. Jej ucisk dłoni wokół delikatnej śnieżnobiałej róży się wzmocnił. Kiedy to nareszcie dobiegnie końca? Dlaczego ten ból nie ustępuje?
Choć wyglądała niewinnie wy jej białej szacie, zdradzała ją świeża krew wsiąkająca się w jej ubranie. Trzymając desperacko zakrwawiony sztylet w drobnej dłoni, stała tam i spoglądała na świat 'martwych'. Świat, który trzymał ją z dala od jej miłości. Pojedyncza łza tak długo powstrzymywana, opuściła jej kącik oka.
To, co uczyniła, było złe. Niewybaczalne. Wiedziała o tym. Pomimo to nie mogła inaczej. Może leżało to wy żądzy krwi. Albo po prostu chciała uciec przytłaczających nią wspomnień. Prawdziwego powodu nie znała. Nie chciała go znać.
Teraz to i tak nie miało znaczenia. Zbrodnia już została wykonana. Ona ją zabiła. Własnymi rękami. Ona zabiła swoją koleżankę z pracy. Ją, którą zawsze trzymała za przyjaciółkę. Najlepszą przyjaciółkę. Ciągle była przekonana, że może na niej polegać. Jej ufać. Lecz to była tylko iluzja. Tylko kłamstwo.
Tydzień temu jej chłopak się jej oświadczył. To był najlepszy dzień w jej całym życiu. Nic nie mogło zniszczyć jej szczęścia. Co najmniej tak myślała, zanim następnego dnia wróciła do domu. Jak zwykle przekroczyła próg domu, wołając, że wróciła. Jednakże, zamiast zostać przywitana przez zaręczonego jak każdego dnia, panowała w domu cisza budząca grozę. Ostrożnie przekroczyła przedpokój i udała się do salonu.
To, co wtedy ujrzała, nadal nie była w stanie pojąć. Jej zaręczony leżał martwy na ziemi w swej własnej krwi. I nad nim jej przyjaciółka z kuchennym nożem w dłoni. Jej spojrzenie było zarówno zimne jak i wypełnione szaleństwem. Była jak wymieniona. W tym momencie zapadł się jej świat. Jak mogła jej przyjaciółka coś tak okrutnego uczynić? Myślała, że byli przyjaciółmi! Czy było to wszystko tylko jedno wielkie kłamstwo?
Nieważne, jaki miała motyw, by dopuścić się czegoś takiego. Nie obchodziło ją to. Już nie. Jej wzrok powędrował z bramy ku jej dłoni ze sztyletem. Ciepła krew płynęła po jej ręce i zimnym metalu, a potem kapała na trawę. Krew od jej byłej przyjaciółki. Krew od koleżanki z pracy. Ból powinien był odejść wraz ze śmiercią jej byłej koleżanki. Ale tego nie zrobił.
Odetchnęła głęboko, zanim przerzedła przez bramę prowadzącą na cmentarz. Nagle jej chaos uczuć zniknął. Zamiast tego olbrzymia pustka zajęła miejsce. Pustka w jej sercu. Pustka, która ją przytłaczała. Pustka, która ją doprowadzała do szaleństwa. Rzuciła się pędem przed siebie. Chciała uciec tej przygniatającej pustce. Jak najprędzej.
Jak samotny duch gnała przez opuszczony cmentarz. Nagrobki wyglądały przerażająco wy pełni księżyca. Lecz ona miała oczy tylko dla jednego grobu. Grób jej kochanka. Grób jej zaręczonego. Grób jej miłości.
Zziajana zatrzymała się przed grobowcem. Imię jej kochanka było ledwie widoczne w półmroku. Jednak dla niej widniało jego imię wyraźnie w świetle księżyca na zimnym kamieniu. Frustracja, ból, cierpienie, nienawiść do siebie, żal, strach, ... wszystkie te uczucia wraz ze wspomnieniami uderzyły w nią na ten widok. Jej oddech wydawał się cięższy. A chłodne powietrze ociężałe.
Musiała opuścić to miejsce. Natychmiast. Nie mogła dopuścić by ta fala tsunami od wspomnień i uczuć ją utopiła. Ona miała coś jeszcze do załatwienia. Ona musiała żyć dalej, dopóki tego nie załatwi. Dla niego. Dla jej ukochanego. Dla jej miłości.
Uklękła przed grobem na kolana i pocałowała delikatne śnieżnobiałe płatki róży, zanim położyła różę na nagrobek.
- Wybacz mi mój uczynek, wyszlochała przez łzy.
Ona odłożyła zakrwawiony sztylet obok róży, podczas kiedy łzy spływały po jej policzkach. Potem zerwała się na równe nogi i uciekała. Uciekała od grobu. Od wspomnień. Od uczuć. Nie mogła teraz utonąć. Przekroczyła bramę od cmentarza, nie spoglądając ani razu za siebie. Wy świecie 'żywych' nie zwalniała tempa, tylko biegła dalej. Dalej przed siebie. Ona biegła przed siebie aż dopóki jej stopy były wstanie ją udźwigać. Wyczerpana runęła na opustoszoną ulicę oświeconą jedynie żółtym światłem latarni.
Podczas tego świeża krew kapała ze sztyletu na śnieżnobiałe płatki róży. Czerwona farba spłynęła po kwiecie i odbierając jej wszelką niewinność. Za niedługo powinno się wyłonić słońce, ogłaszając nowy dzień. Pierwsze ciekawskie promienia słoneczne oświecą cmentarz i odbiorą mu przerażającą aurę. Lecz róża będzie dalej krwawić i szlachetna biel od płatków róży na zawsze zostanie splamiona.
877 wyrazów
Opublikowane: 04.04.2023
~ Więc. Powiedz mi, gdzie mam iść? Na lewo, gdzie nic nie jest w porządku... Albo w prawo, gdzie nic nie zostało...~
CZYTASZ
Krwawa róża
Mystery / Thriller~ Więc. Powiedz mi, gdzie mam iść? Na lewo, gdzie nic nie jest w porządku... Albo w prawo, gdzie nic nie zostało...~ ⚠️Triggerwarning⚠️