Rozdział dziewiąty

1.2K 111 51
                                    

Serducha❤️. Dzisiaj krótko, ale mielibyście ochotę na maraton od piątku do niedzieli? 😈
Ściskam mocno!

Leya bez skrępowania zachwycała się postępem prac. Mark Brown, trzydziestoletni współwłaściciel firmy DMF, którą prowadził wraz ze starszymi braćmi — Dole'em i Frankiem, był jej podwykonawcą. Pracowała z nim już kilkukrotnie i dogadywali się niemal bez słów. Wystarczyło pokazać mu projekt, a facet w mig rozumiał jej wizję.

Stała teraz w samym centrum nowo wybudowanego ogrodu zimowego, podziwiając efekty ostatnich kilku dni. Susan może i zmieniła zdanie co do pomieszczenia, gdyż nie dość, że zdecydowała się powiększyć przestrzeń co najmniej trzykrotnie, to jeszcze otworzyła ją na przepiękny ogród.

Pół godziny później, po zapewnieniach, że jeszcze dzisiaj zamontują klimatyzatory wyszła i roztrzepała palcami zwilżoną od potu grzywkę, zaraz potem sięgnęła cienkiej bluzki, która tak, jak włosy kleiła się do rozgrzanej skóry. Miała tylko nadzieję, że plamy nie były widoczne na tkaninie, bo nie chciała przypominać zmokłej kury.

Stukot szpilek towarzyszył jej, kiedy schodziła po kamiennych schodach. To właśnie ten odgłos przyciągnął uwagę pracowników Marka. Zaniechali prac i obserwowali ją z szerokimi uśmiechami na twarzach. Nie oparła się jednak pokusie, zerkając na nich przelotnie. A było na co popatrzeć. Nagie, błyszczące i umięśnione torsy przywodziły na myśl te wszystkie pokazy chipendalesów, gdzie kobiety piszczały na widok samców, ociekających testosteronem. Brakowało tylko muzyki i świateł sunących po roznegliżowanych ciałach. Jej mózg był przegrzany, zdecydowanie musiał być, bo wyobraźnia podsunęła obraz zdzieranych z nich spodni, takich ze specjalnymi zatrzaskami. Albo brakuje ci konkretnego pieprzenia - jej podświadomość nie pozostawiła na niej suchej nitki, dokładając swoje.

Otrzepała się z niepotrzebnych w tym momencie rozmyślań, jednocześnie modliła się, by dali jej w spokoju opuścić teren posesji. Doskonale już ją znali i wedzieli, że była zdolna do ściągnięcia szpilki i rzucenia nią w delikwenta, który ośmieliłby się na jakiś seksistowski przytyk.

— Szefowo — usłyszała za sobą.

Zagryzała wargę, aby żaden zdradziecki jęk nie wydarł się z jej gardła i powoli odwróciła głowę.

— Miłego dnia.

— Wzajemnie, chłopcy. — Zaśmiała się, machając im na odchodne i wreszcie znalazła się wewnątrz auta od razu sięgając do przycisku klimatyzacji.

Zimny, wręcz lodowaty podmuch powietrza przywarł do skóry przyjemnie ją schładzając. Pozwoliła sobie na chwilowy oddech.

Weekend minął zastraszająco szybko. Spędziła go u matki, pomagając w ogrodzie czy też różnorakich pracach domowych i dopiero późnym niedzielnym popołudniem opuściła rodzinny dom.

Nim się obejrzała nastał czwartek, a ona wciąż nie posiadała eleganckiego stroju na sobotnie przyjęcie u Tatiany. W tym przypadku czas zdecydowanie działał na jej niekorzyść.

Wracała z Sugar Land, w uszach wybrzmiewał utwór "Darkening sky" Petera Bradleya Adamsa, a ona usilnie zastanawiała się, kto mógłby jej pomóc przy wyborze kreacji.

Będąc blisko swojego mieszkania bez zastanowienia zadzwoniła do Jonathana z prośbą o wolne na resztę dnia, a gdy je dostała nieprzyjemna myśl zakłuła w okolicy serca. Uświadomiła sobie, jak ubogim człowiekiem była i nie rozchodziło się tu o dobra materialne. Miała jedną przyjaciółkę, mieszkającą na drugim krańcu kraju i zaledwie kilku znajomych w mieście, w którym wychowywała się od urodzenia. Przez matkę, przez skrywane tajemnice starała się nie dopuszczać do siebie ludzi; z małymi wyjątkami. Do takich wyjątków zaliczała się Venus Dawenport. Drobna, rudowłosa kobieta z mnóstwem piegów na skórze i z tak zielonymi oczami, że swoim kolorem przypominały świeżo skoszoną wiosenną trawę. Spotykały się od czasu do czasu na zakupy, kawę, bądź też inne słodkości. I chociaż ich relacja nie przeniosła się na poziom przyjaźni to lubiła towarzystwo tej wiecznie uśmiechniętej dziewczyny.

REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz