21. Fay

38 1 0
                                    

Zabrałam pomarańczowego garbusa mamy i czekam na Bena na dworcu. Z jego wiadomości wnioskowałam, że powinien pojawić się tutaj lada chwila.

Rozglądałam się i wypatrywałam jego rozczochranych włosów.

– Cześć – usłyszałam za swoimi plecami. Z zaskoczenia lekko drgnęłam.

– Cześć – odwróciłam się powoli i nagle czas stanął w miejscu. Spojrzałam Benowi w oczy i trwaliśmy tak w milczeniu przez chwilę. Potem bez zbędnego zastanowienia wtuliłam się w niego.

Miałam wrażenie, że ten moment był w przedziwny sposób bardzo intymny mimo, że otaczało nas całkiem sporo ludzi.

Poczułam dłonie Bena na swoich plecach. Jego cichy, przyspieszony oddech rozwiewał moje włosy. Jestem pewna, że gdybym skupiła się trochę bardziej byłabym w stanie wyczuć bicie jego serca.

Kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy jedyne o czym mogłam myśleć, to chęć znalezienia się w jego ramionach ponownie.

– Jedziemy?

Pokiwał głową, po czym spakował swoją walizkę do bagażnika. Przez całą drogę kątem oka zerknęłam na niego. Był całkowicie zatopiony w swoich myślach. Nie mogłam tego tak zostawić. Po prostu nie mogłam.

– Jak się czujesz? Tak szczerze? – zapytałam, ale nie spodziewałam się odpowiedzi.

Ben westchnął i przetarł swoją twarz dłońmi.

– Nie wiem Fay. Choćbym chciał ci to opisać, to nie potrafię. Ale nie będziemy się nade mną użalać, okay?

– Okay – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.

Mieszkanie Bena było wyjątkowo przytulne. Małe, ale zdecydowanie przytulne. Zwróciłam jednak uwagę na to, że nigdzie nie było żadnych zdjęć.

Z drugiej strony po co miał zabierać jakieś z Nowego Jorku? Tam był jego dom. Tutaj był tylko tymczasowo.

Przeszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę. W środku był tylko karton mleka i soku pomarańczowego.

– Ben!

– Tak?

– Musisz iść na zakupy! – przeglądałam zawartość kolejnych szafek i nie zauważyłam, że stanął tuż za mną.

– Dziękuję, że troszczysz się o zawartość mojej lodówki. I szafek – uśmiechał się.

O cholera.

Nie miałam pojęcia, że tęskniłam za tym uśmiechem. Za tym pięknym uśmiechem, który sprawiał, że moje serce drżało. Chciałam robić wszystko, co w mojej mocy, żeby wywoływać go jak najczęściej.

– Tak, no cóż – wzruszyłam ramionami.

– Daj mi się tylko rozpakować i pozwolę ci iść ze mną na zakupy.

W odpowiedzi mruknęłam coś niezrozumiałego.

Wyjęłam lodówki sok i usiadłam przy kuchennym stole. W międzyczasie postanowiłam odezwać się do Vivenne, do której obiecałam się na bieżąco odzywać. .

Fay: Hej Vi. Ben właśnie rozpakowuje torbę. Wydaje się, że ma się całkiem dobrze.

Vivienne: Hahahah, no to sobie poczekasz. Ben jest najgorszy, jeśli chodzi o bagaż. Nie zabierze się do niczego dopóki nie będzie miał wszystkiego idealnie ułożonego w szafie, a brudne rzeczy nie znajdą się w prace. Dzięki Fay. Miej na niego oko ;)

Fay: To może lepiej pójdę mu pomóc?

Schowałam telefon do kieszeni i przeszłam przez salon w poszukiwaniu sypialni.

Ben siedział na ziemi otoczony niewielką ilością ubrań i w wielkim skupieniu składał każdą pojedynczą rzecz. Nawet skarpetki.

To był najbardziej uroczy widok. Nie chciałam mu przerywać, więc po prostu stałam w progu i bezczelne się gapiłam. Nie miałam z tego powodu nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.

– Długo masz zamiar mnie jeszcze podglądać? – zapytał składając ostatnią niezłożoną koszulkę.

– W nieskończoność? – odparłam bez dłuższego namysłu.

– Niestety mam złą wiadomość – przerwał, a moje serce na chwilę się zatrzymało. – Zakupy się same nie zrobią.

– Ty... Nie możesz tak robić. Serio myślałam, że to jakaś zła wiadomość.

– Okay. Przepraszam – odpowiedział trochę zbyt przejęty.

– Nie przepraszaj – uśmiechnęłam się. – Ale też nie strasz mnie już więcej.

*

W momencie, w którym przekroczyliśmy próg sklepu Betty wiedziałam, że to był zły pomysł, żeby tu przychodzić. Mogliśmy wybrać każdy inny sklep w Cintray, albo poza Cintray, ale nogi same poniosły nas do Betty.

– Dzień dobry panienko Fay, dzień dobry Ben – ciepły głos przywitał nas w sklepie. Równie dobrze mogłaby powiedzieć, że jutro będziemy tematem numer jeden wszystkich plotek.

Na swój sposób kochałam Betty. Zawsze uśmiechnięta. Zawsze służąca pomocą, ale niestety aż za bardzo lubiła rozmawiać.

Kręciliśmy się między alejkami zbierając najpotrzebniejsze rzeczy. I gdzieś pomiędzy sokiem pomarańczowym, a chlebem wpadł mi do głowy pomysł.

– Masz plany na kolację? – zapytałam możliwie najciszej jak potrafiłam, bo nie chciałam, żeby te słowa dotarły do uszu ekspedientki.

– Pewnie zjem miskę płatków z mlekiem – Bez wzruszył ramionami. – A skąd takie nagłe zainteresowanie moim planem żywieniowym?

– Tak sobie pomyślałam, że może mogłabym coś ugotować? O ile chcesz.

Przez chwilę przyglądał mi się bez słowa, a potem niepewnie pokiwał głową.

– W takim razie, musimy kupić jeszcze parę rzeczy – uśmiechnęłam się i zaczęłam wrzucać do koszyka kolejne składniki.

Kucharka nie była ze mnie najlepsza, ale lubiłam gotować i poza owsiankami coś tam potrafiłam.

Nowy początek [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz