EPILOG.

232 16 2
                                    

~~STWÓRCA~~

Miałem plan – myślałem, że idealny. Wiedziałem, że prędzej czy później, moje ukochane dzieci zbuntują się przeciwko mi i staną się Upadłymi. I staną do bratobójczej walki pomiędzy Aniołami, a moje najwspanialsze dzieło obraca się w popiół.

Zdawałem sobie z tego sprawę.

Musiałem zareagować

Musiałem połączyć dwójkę Aniołów – jednemu pozwolić upaść, by drugi wiódł życie po drugiej stronie barykady. Plan prosty? Jednak na kogo zrzucić tak ważny obowiązek?

Początkowo wybór padł na me ukochane dziecię – Lucyfera. Jednak on już miał swoją misję – miał być iskrą, która wznieci ten pożar. Nie mogłem, nie potrafiłem dołożyć mu więcej obowiązków. Nigdy nie chowałem urazy do tego, że zbuntował się przeciwko mnie. Taka właśnie była moja wola, lecz wiedziałem, że niekontrolowana zniszczy wszystko, co stanie jej na drodze. Musiałem zapobiec temu.

Szukałem, więc tego, który dałby radę wypełnić moją wolę. I znalazłem go, był jeszcze młody, niemowlę właściwie. To właśnie jego los został przypieczętowany. To on będzie spadkobiercą mojej ostatniej woli – nim odejdę, moje dzieci będą żyć w pokoju. Jestem Stwórcą, ale to nie oznacza, że nie podlegam innej sile. O wiele potężniejszej, to dzięki niej miałem mgliste spojrzenie na to co wkrótce się zdarzy.

Młodemu Aniołowi nadałem imię Sa'el, co oznaczało Jak Syn Stwórcy.

I taktowałem go jak swojego własnego syna, chociaż wszyscy Archaniołowie pochodzili z mojej krwi. Mimo mojej ogromnej miłości do niego nie mogłem mu zdradzić jego Przeznaczenia, musiałem upewnić się, że wszystko przebiegnie bezproblemowo, licząc, że sam zrozumie, o co mi chodziło.

Sa'el upadł przyjął imię Samael, a ja złączyłem jego los z wówczas nienarodzonym Marou. Już wtedy wiedziałem, że jego wiara będzie niezniszczalna.

Reszta działa się sama, bez mojej ingerencji. Zniknąłem i pozwoliłem się rzeczą dziać. To był błąd – ogromny błąd, który zaprzepaścił moją wizję. Podarowałem każdej istocie wolną wolę. Chociaż wiem, że nie każdy w to wierzył. Ale taka była prawda, nie ingeruje w życie każdej istoty. W ich również nie ingerowałem, a raczej próbowałem.

Jak mogłem okazać się takim głupcem, wierząc, że ci dwaj podołają temu, co zrzuciłem na ich barki?!

Marou został strącony, a ja nie potrafiłem uratować swojego planu – mówiłem, podlegam sile, która jest silniejsza ode mnie. Nie mogłem nic zrobić, niż tylko biernie przyglądać się ich dalszym losom. Chciałem, chciałem im pomóc, ale moja moc słabła, akurat w momencie, kiedy potrzebowałem jej najbardziej, jednak nie mogłem. Tu już nie chodziło o mój cel – bo dopiero wtedy zrozumiałem, jak wielki błąd popełniłem, chcąc zrealizować swój plan. Ale chciałem ich ochronić... moje dzieci, moje dzieło... Ich wszystkich!

A teraz mogłem, lecz tylko stałem i rozpaczałem nad ciałem Sa'ela, który był gotów na poświęcenie swojego życia w zamian za życie Marou. Przepraszam, przepraszam, że nie byłem w stanie go uratować; pragnąłeś tego. Niezliczoną ilość nocy słuchałem każdej twojej modlitwy, a ja stojąc tutaj, powinienem ją spełnić. Dać mu drugie życie; jednak nie mogłem? Bo on już wybrał; wybrał to miejsce, gdzie będziecie razem szczęśliwi. Mogę wam to obiecać, że kiedyś wasze dusze odrodzą się w innych ciałach – tak jak wielu innych, którzy skosztowali takiej miłości. Minie wiele lata nim to się stanie, ale w końcu się stanie. Przyszłe życie będzie przyjemniejsze, pozbawione walk... To jestem w stanie wam obiecać. Odrodzicie się świecie, który będzie bezpieczny, chociaż tego nie będę mógł wam zagwarantować, ale wierzę w ludzkość, wierzę, że stworzą piękny świat – niestety nie będzie on z moich wizji. Już dawno zaprzepaściłem prób zmienienia ludzkości, dając im wolną wolę.

Trylogia Soul Journey:  Heaven is where you are. Tom I.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz