Prolog

288 17 46
                                    

Poprzednia część: "Burza".

***

Byłam w Paryżu. Była zima. Był luty.

Emmerich złapał mnie po jednej z konferencji i natychmiast zaoferował mi swoje towarzystwo czternastego lutego. Zgodziłam się bez dwóch zdań. Erika jedynie śmiała się z boku, kiedy Niemiec zaczął mnie gonić po opustoszałym już korytarzu. Ba! Mało się tam nie udusiła.

- Czyli nie gniewasz się już o Wielkopolskę? - zapytałam zaskoczona, w pewien sposób.

Lubiliśmy się, ale od końca grudnia nasze relacje układały się raczej średnio.

- A ta dalej swoje... Gniewam się, Woja, ale co mogę poradzić. Poznań sama wybrała, a od nas ma ultimatum. Jeśli wygra, niech robi co chce. - wzruszył ramionami.

- Wygra, wygra. - zapewniłam, całując go w policzek.

Był poranek kiedy zadzwonił telefon. Nie spieszyłam się. Spokojnie odłożyłam pędzel do puderniczki, poprawiłam makijaż palcem w lustrze i podeszłam do słuchawki, podnosząc ją.

- Słucham? - spytałam spokojnie.

- Woja? - spytała mama. Była bardzo niespokojna.

- Tak. W porządku? - również się spięłam.

- Związek Radziecki najechał tereny wschodnie. - poinformowała, ledwie mówiąc w emocjach. - Wilno zajęte, pani Tosowska aresztowana i wywieziona pod Moskwę.

- Słucham?!

- To co słyszysz.

- Muszę się zająć konferencją, nie mogę teraz wrócić. - potarłam skronie. Makijaż rozmył się przez moją głupotę. Później.

- Wiem, kochanie. Zajmę się tym, a ty naciskaj jak najbardziej. Musisz wrócić z pewnością, że dostaniesz swoje ziemie.

- Dziękuję mamo. Do zobaczenia jak najszybciej. Informuj o wszystkim o czym trzeba.

- Oczywiście. Do zobaczenia. - głuchy sygnał w aparacie.

Odłożyłam telefon. Oparłam się o ścianę plecami, po czym zjechałam powoli na ziemię. Podkuliłam nogi, położyłam brodę na kolanach i zapłakałam.

Ledwo skończyła się jedna wojna, a zaczyna się kolejna. Dlaczego właśnie Polska? Dlaczego mój kraj? Przecież jest jeszcze wiele państw, które można zaatakować.

Nagle ktoś zapukał do mojego pokoju, przerywając tym samym moje rozmyślania.

- Panno Kaźnieńska? - jeden z Niemców.

Niemieckie miasta również przyjechały na konferencję. Pewnie Emmerich po mnie posłał.

- Źle się poczułam, proszę to powiedzieć panu Emmerichowi. - pociągnęłam nosem, ocierając łzy z oczu.

- Czy coś pannie przynieść?

- Śniadanie i proszę zawołać panią Antońską. - rzuciłam.

- Oczywiście.

Słyszałam odchodzące kroki. Odchyliłam głowę do tyłu, płacząc bezgłośnie. Nie było mi jednak dane robić to przez długi czas, gdyż kilka minut później przed moimi drzwiami stała pani Łowicz i śniadanie.

Wpuściłam miasto i posiłek do środka.

- Jezus Maria, panno Kaźnieńska, wszystko w porządku? - chwyciła moją twarz w dłonie.

- Związek Radziecki najechał na wschodnie granice. - poinformowałam ochrypniętym głosem.

Kobieta zamilkła.

ChmuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz