Gdy wracam ze swojej kolejnej nielegalnej misji, i nagle zaczynają spadać na mnie krople deszczu, już wiem, że wybranie nóg jako mój transport na dziś nie było najlepszą decyzją.
W głowie wszystkimi przekleństwami, jakie znam, wyzywam siebie i los, który mi to zafundował. Bo akurat teraz musiało padać, a nie wtedy, gdy jak praktycznie zawsze wybieram za swój środek transportu samochód.
Przyspieszam tempa, choć deszcz z każdą chwilą wzmacnia swą siłę, a moje włosy i ubrania są coraz bardziej przemoknięte. To, że zabrałam ze sobą tylko dżinsową kurtkę, która w dodatku jest przycięta, raczej nie pomaga.
Kurczliwie poprawiam ją na sobie, z nadzieją, że to coś pomoże. Niestety tak się nie dzieje.
Niby jestem coraz bliżej celu, ale czuje się jakby ta droga ciągnęła się już wieczność. To chyba pierwszy raz od dawna, kiedy faktycznie chciałabym już znaleźć się w domu.
Praktycznie to chyba pierwszy raz kiedykolwiek.
Bo kto chciałby słuchać ciągłych kłótni i bitych talerzy na kafelkach kuchni? I kto chciałby za to obrywać, choć nie ma z tym nawet nic wspólnego?
Gdyby moi rodzice zobaczyliby mnie w takim stanie, o takiej godzinie i w tym miejscu, w którym jestem teraz, prawdopodobnie już bym nie żyła.
Prawo jazdy to zdecydowanie coś, co mnie uratowało. Nie wszędzie przecież jest tak łatwo dostać się pieszo, a moi rodzice raczej nie są chętni na podwózki. Poza tym, teraz nie o wszystkim muszą wiedzieć, to jest bardzo pomocne.
Tylko dlaczego akurat dziś zdecydowałam się wybrać pieszo?
Spoglądam na telefon, który wskazuje godzinę drugą czterdzieści. Ognisko dość mocno się przedłużyło. Nie wybrałabym się tam na nogach, gdybym wiedziała, że będę tak późno wracała. Niby nie narzekam na więcej spędzonego czasu z dala od domu, ale no kurczę.
Patrząc na moją obecną sytuację, nie wiem już, czy mam się bardziej cieszyć, czy smucić. Niby więcej czasu poza domem, ale z drugiej strony chyba zaraz zamarznę.
Z każdą chwilą pada coraz mocniej.
Obok przejeżdża samochód. Serio, o drugiej czterdzieści?
I jakby nie było jeszcze wystarczająco źle, samochód ten ochlapał mnie wodą.
Po prostu świetnie.
Kierowca samochodu zwolnił, a ja przyspieszyłam, by dogonić pojazd, który trochę mnie już wyprzedził.
Właściciel auta zsunął na dół jego szybę.
Młody chłopak, który w dodatku patrzył na mnie z wyrzutem, nie był osobą, której spodziewałabym się jako kierowca auta, które nie wiedziałam jak się nazywa, ale które było na pewno bardzo drogie i luksusowe.
- Po pierwsze, co ty tutaj robisz o takiej godzinie?! Po drugie.... - niestety, chłopak nie dał mi dokończyć.
- Mógłbym ci zadać to samo pytanie. Z resztą, to nie twoja sprawa. - westchnął. Nie patrzył się już na mnie wrogim wzrokiem, ale jego ton głosu nie wskazywał raczej na entuzjastyczne podejście do zaistniałej sytuacji.
- Chcesz mnie uprowadzić, tak? Albo zabić? - dobra, może przesadziłam, ale jak niby inaczej miałam zareagować?
- Co? Nie! Słuchaj, ja sobie po prostu jadę po ulicy, a ty sobie po prostu idziesz po chodniku. To, że zostałaś ochlapana, to nawet nie moja wina. Poza tym, to myślisz, że porywacz woziłby się Mercem?
- Jak to nie twoja wina? - śmieję się żałośnie, nie zwracając nawet uwagi na jego ostatnie słowa.
Co ten chłopak ma w głowie?
- Przecież nie zrobiłem tego specjalnie!
- Ale to twoje koła rozchlapały wodę, geniuszu.
- Weź przestań próbować mnie zagiąć, bo ci nie wychodzi. - westchnął i zrobił krótką przerwę. - Okej, sorry. To mogę w końcu jechać dalej?
To były chyba najmniej szczere przeprosiny kiedykolwiek.
- Wybaczę ci, ale tylko jeśli podwieziesz mnie do domu.
Szczerze to wolałam już być zabita, niż wracać dalej w takich warunkach do domu. Niż wracać w ogóle do domu, ale to już swoja drogą. Co innego miałam zrobić? Zamarznąć na śmierć?
Chłopak wyglądał na co najmniej zdezorientowanego. Ja w sumie pewnie też nie wyglądałam najlepiej.
- Przed chwilą osądzałaś mnie o to, że jestem tu, by cię uprowadzić. A teraz chcesz ot tak mi wskoczyć do samochodu?
- A co ty byś na moim miejscu zrobił?! Zaraz zesram się tu z zimna, a ty nadal tylko siedzisz i się na mnie patrzysz!
Z jego strony usłyszeć można było już tylko cichy śmiech. Ja jednak nie pokazując tego, że nieco się bałam, stałam i patrzyłam na niego z chyba najbardziej poważnym wyrazem twarzy, jaki umiałam z siebie wykrzesać.
Nie przyglądałam mu się wcześniej, ale zdecydowanie moją uwagę przykuł jego uśmiech. Piękny uśmiech. Włosy miał koloru mlecznej czekolady. Oczy, co wcześniej już zauważyłam też były jak czekolada, tylko że ciemna. Mocne kości policzkowe i idealnie pełne usta tylko to podkreślały. Jego wygląd był zdecydowanie przyciągający i... znajomy?
I wtedy zdałam sobie sprawę, jak głupio musiałam wyglądać tak się w niego wpatrując.
Było... niezręcznie.
- Znam cię skądś? - postanowiłam przerwać tę niezręczną ciszę.
- Dość długo ci to zajęło... Jestem Nicolas, Nicolas Schaffer.
I wtedy to do mnie doszło.
- To serio ty Nicolas?! Nie wierzę, że mogłam cię nie poznać, teraz mi głupio.
Wyglądałam w tym momencie prawdopodobnie jak jakaś szurnięta, ale naprawdę bardzo mnie to ucieszyło.
Nasi rodzice prowadzili kiedyś wspólnie hotel wraz z restauracją. Oboje mieliśmy wtedy może z dziesięć lat. Nie widzieliśmy się ani razu, od czasu gdy nasze rodziny poważnie się pokłóciły, a Nicolas przeprowadził się z rodzicami do Nowego Jorku. To praktycznie drugi koniec kraju. Oczywiście, chcieliśmy się kontaktować, ale nasi rodzice nigdy nam na to nie pozwalali.
To niezmiernie nas obu wtedy zabolało, do czasu kłótni byliśmy praktycznie nierozłączni. Nasi rodzice zawsze uczęszczali razem na jakieś spotkania, różne inne uroczystości i tego typu wydarzenia, a więc będąc w mniej więcej tym podobnym wieku, nie mając zbyt dużego wyboru, przyczepiliśmy się do siebie. Praktycznie całe swoje dzieciństwo spędziliśmy razem i nie wyobrażaliśmy sobie, żeby kiedyś miało być inaczej.
Ale w końcu to przyszło. Przyszła jego wyprowadzka. Wypłakiwałam swoje małe serce w swoim pokoju, bo rodzice nie pozwolili mi go nawet pożegnać na lotnisku. Nadal mam karton, który dał mi przed wyjazdem, gdy widzieliśmy się ostatni raz, właśnie w noc kłótni. Były tam wszystkie nasze wspomnienia, ale dla własnego dobra nigdy tam nie zaglądałam.
Ja o nim zapomniałam, on o mnie nigdy.
- Naprawdę dopiero teraz się zorientowałaś?
- Naprawdę wróciłeś do Irvine?!
- Koniec z tymi pytaniami. Wsiadaj, bo już i tak pewnie będziesz chora.
Po zajęciu jednego z tylnych miejsc jego samochodu, posłałam mu lekki uśmiech do lusterka, nadal nie mogąc uwierzyć w to, że wrócił, i że go spotkałam. Lekki, ale naprawdę szczery uśmiech. Chwilę później Nick też spojrzał się w lusterko i go odwzajemnił.
Ciekawe, co by się stało, gdybym tamtego wieczoru jednak wybrała samochód.
CZYTASZ
Finding myself
Teen FictionRiley Meredith Morgan nigdy nie była w stanie spełnić oczekiwań swoich rodziców, nie ważne jak bardzo się starała. Jej rodziców - ludzi zamożnych, z wysokim statusem społecznym, ludzi surowych i oschłych. Nigdy nie doznała miłości z ich strony, a je...