IX.8.

424 55 4
                                    

Cédric odprowadził mnie rowerem pod dom, a potem wrócił do swoich rodziców. Moich nie było jeszcze w domu, więc odprowadziłam rower do garażu i wzięłam się za przygotowanie obiadu.

Mama przyszła jak zwykle tuż po dwunastej.

– Córuś, nie musiałaś gotować – zauważyła.

– Ale chciałam, mamo. Przez ten rok w Stanach strasznie mi brakowało naszego jedzenia.

– No dobrze – poddała się. – A wszystko u ciebie w porządku? Jakoś tak smutno wyglądasz.

– Jestem zmęczona. Przejechałam z dwadzieścia kilometrów rowerem – zaśmiałam się, modląc się, żeby nie zabrzmiało to nieszczerze.

– Słyszałam od pani Le Roy, że Cédric też jest w Quemper-Guézennec i też był na przejażdżce rowerowej – zagaiła mama.

– A tak, spotkałam go.

– Podobno znowu się rozwodzi, tym razem już na dobre – dodała znacząco.

– Życzę mu szczęścia, mamo. Ja nie wchodzę dwa razy do tej samej rzeki.

– Wiem, córeczko – westchnęła. – Jesteś taka sama jak twoja babcia.

Nie wiem, co to miało znaczyć, ale zabrzmiało jak rodzinna tajemnica do odkrycia... innym razem. Wiedziałam, że moja babcia Maëlys przeżyła kiedyś jakiś zawód miłosny i tyle. I chyba dlatego mój tata był jedynakiem. Więcej się w rodzinie nie mówiło, przynajmniej dzieciom. Zjadłyśmy więc razem obiad i mama wróciła do sklepu, a ja wzięłam się za czytanie na tarasie.

Koło szesnastej przed dom zajechało jakieś nieznane auto, więc wyjrzałam zaciekawiona. Wysiadł z niego... Alexander. Łzy stanęły mi w oczach, a serce fiknęło koziołka.

– Co ty tu robisz? – syknęłam jednak, nie dając się zmiękczyć.

– Miałaś wyłączony telefon, nie było cię w paryskim mieszkaniu, więc uznałem, że to jedyne miejsce, gdzie cię znajdę – oznajmił z rozbrajającą szczerością.

– A nie wpadłeś na to, że wyłączyłam telefon, żebyś się nie mógł ze mną skontaktować?

– Gaëlle, to nie jest tak, jak wygląda... – zaczął, ale mu przerwałam.

– Wynoś się stąd w tej chwili, zdrajco! Ja nie daję drugiej szansy! Mówiłam ci, że albo będę jedyna, albo wcale! Nie chcę cię więcej widzieć! Never*!

– Ale...

– Już! – wrzasnęłam tak, że aż echo odbiło się od pobliskiej ściany lasu.

– Skoro tak chcesz. – Uniósł się honorem. – Żegnaj, Gaëlle.

Alexander odwrócił się na pięcie, wsiadł do samochodu i odjechał. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że on musiał wsiąść w samolot zaraz po tym, jak wysłałam mu to zdjęcie, żeby dojechać do Kerlevé o tej godzinie. Aż tak był zdesperowany? Może jednak trzeba było mu dać choć powiedzieć to, co miał do powiedzenia?

Pobiegłam do pokoju włączyć telefon. Kiedy zaczęły przychodzić powiadomienia, myślałam, że oszaleję. Miałam sto nieodebranych połączeń i równą liczbę wiadomości. Prawie mi się zrobiło go żal, ale jednak... to siebie było mi żal najbardziej.

Spędziłam w Kerlevé tydzień i musiałam wracać do Paryża, bo ta bezczynność i cisza na prowincji mnie dobijały. Cały czas myślałam o Alexie i o tym, co nam zrobił. Nadal nie chciało mi się nic, najchętniej zakopałabym się pod kocem i przespała tak do wiosny.

Paryż podziałał na mnie tylko trochę bardziej mobilizująco, bo byłam przyzwyczajona, żeby tam pracować. Kusiło mnie, żeby zakończenie książki przerobić na krwawą jatkę, ale przecież to by nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Jedynym elementem w kawałkach było moje serce. Ale ono nie krwawiło, choć bolało o wiele bardziej niż powinno. Porzuciłam więc pomysł zemsty na książce i wróciłam do pisania o Derennes'ie.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz