Lipiec minął szybko. Wręcz zbyt szybko. Na froncie wschodnim posuwaliśmy się w głąb ZSRR, ale mimo to miałam aż za dużo pracy. Rozpoczęły się rozmowy pokojowe z bolszewikami, ale nie widziałam w nich nadziei.
Czternastego sierpnia wyjechałam z mamą i Grzesiem do Sejn, żeby odpocząć. Było piękne słońce, pogoda i wydawało się, że nic już się nie zdarzy. Przez ten krótki moment poczułam się prawdziwie wolna. Poszliśmy nad rzekę, ale nie było okazji, żeby się w niej zanurzyć, więc po prostu maszerowaliśmy wzdłuż linii brzegowej. Ptaki krzyczały nam nad głowami, kury gdakały w pobliskim gospodarstwie, a jakiś młody chłopak prowadził krowy na pastwisko. Ogółem mówiąc - sielskie życie.
Tak minęły dwa dni. Tylko dwa...
W południe, szesnastego sierpnia zadzwonił telefon z Katowic. Zdziwiło mnie to. Zawsze to miasto było w Niemczech. Z resztą założył je pan Prusy.
- Słucham?
- Pani Kaźnieńska? - odezwała się nieznajoma kobieta po polsku.
- Tak, o co chodzi?
- Dzwonię z Katowic, wesprze nas pani w powstaniu? - była słyszalnie zdesperowana.
- Jakim powstaniu? Przecież trwa wojna polsko-bolszewicka. Ja nic nie wiem.
- Chcemy dołączyć do Polski. Tam nasz dom. Wesprze nas pani?
- Nie mogę.
- Ale... - przerwałam jej.
- Mam wojnę na głowię. Pomodlę się za was.
- Zginiemy. - kobiecie ścisnęło się gardło.
Spojrzałam przez okno na moją mamę przechadzającą się w długiej spódnicy i białej koszuli po ogrodzie. Koło niej biegał Grzesiu.
- Jak się pani nazywa? - spytałam, kiedy dotarło do mnie, że poza miastem w ogóle się nie przedstawiła.
- Teodora Maria Sitkowska.
- Zatem proszę przeżyć. Musimy porozmawiać, ale nie teraz. Żegnam. - rzuciłam słuchawką.
Może nie powinnam była zostawiać potencjalnych polskich miast na pastwę losu, może powinnam im pomóc, ale cholera - mam całą wojnę na głowie i na razie to jest dla mnie ważniejsze. Gdybym przez własną głupotę wywołała kolejną Wielką Wojnę, to z pewnością zniknęłabym z map Europy szybciej niż bym się spodziewała.
Stałam jeszcze chwilę nad telefonem, podpierając się dłońmi nad biurkiem. Odetchnęłam ciężko, czując, że na duszy zbiera mi się sumienie. Spuściłam głowę w dół, mrugając szybko oczami.
"Musisz być silna... Nie masz wpływu na wszystkich..."
Spojrzałam na ogród. Moja mama zniknęła wraz z małym Warszawą. Założyłam, że poszli do altany, a więc tam się skierowałam. Gorąc uderzył moje ciało, choć towarzyszył mu także miły i chłodny wiatr. Zaraz znalazłam się w altanie. Obok niej znajdował się mały staw, nad którym stała moja mama i Grzesiu, który pluskał się wodą, próbując trafić także kobietę. Ta jedynie zatrzymywała krople dłonią.
- W porządku? - kobieta uniosła wzrok, wychodząc mi na przeciw.
- Dzwoniła Katowice. Chcą powstawać. - westchnęłam ciężko.
- Nie rozmawiałam z nią nigdy. - stwierdziła. - Tylko po co chcą powstawać?
- Śląsk to tereny sporne między mną i Republiką Weimarską. Natomiast lwia część Ślązaków uważa się za Polaków, chcąc się przyłączyć do Polski. Z drugiej strony stoją Niemcy i nie chcą puścić Śląska ze swoich granic. Nie zdziwię się, jeśli będą do mnie dzwonić jeszcze dziś wieczorem. - westchnęłam.
CZYTASZ
Chmury
FanficPo burzy zawsze wychodzi słońce, ale czy zawsze? Czasem przecież niebo zabliźnia się chmurami, które długi jeszcze wspominają zadane mu rany. Czy wszystkie rany zostaje wyleczone? Może część z nich zostanie uznana za niegroźne, kryjąc straszliwe zak...