Rozdział 21

30 5 0
                                    

Rozmieszczeni byli w kole, siedząc w milczeniu donośnym piskiem odbijającym się od ścian. Edward siedział pod ścianą, z psem trzymającym łeb na jego udzie, a Asmodeus stał z boku, zaraz przed drzwiami do sypialni, wzroku nie ważąc się dźwignąć nigdzie, a już szczególnie nie na postać stojącą pod przeciwległą ścianą. Długo to trwało. Kilkanaście minut na pewno, gdy ustała ta fala nerwowych zeznań i teraz sterczeli już tylko jakby czekali na rozprawę sądową.

Cisza ta była tak napięta, że pierwsze przemówione słowa ucięły ją jak strunę:

- Nie wiem, czego wy tak właściwie ode mnie oczekujecie.

Edward jęknął, znów nerwowo szarpiąc za swoje włosy w próbie przeczesania ich dłonią.

- Powiedz cokolwiek! Co my mamy niby teraz zrobić!? - syknął, nie zrywając się do ponownego krążenia bez celu po pokoju wyłącznie przez psa leżącego mu na nogach. - Jesteś aniołem mądrości, musisz coś przecież wiedzieć!

- Już ty byłeś wystarczającą sensacją, Edward. Taką, która zajęła całe lata do rozwikłania - odparł surowo Lucyfer. - Jak mam ci niby pomóc z dwoma kolejnymi w ciągu trzech minut?

- Nie wiem, wydajesz się całkiem spokojny.

- Od kilkunastu tysięcy lat nie byłem ani razu spokojny Edek.

Edward odetchnął ciężko, zerkając na Asmodeusa, który sterczał tylko sztywno, nie oferując zbyt wiele pomocy.

- To co teraz? Cokolwiek. Co mamy zrobić? - powtórzył, a jego ton z nerwowych syków przeszedł w bezradne błagania.

Lucyfer patrzył na niego przez moment, po czym zerknął w stronę sypialni. Zważając na fakt, że klamka przez cały ten czas pozostawała nieruchoma, a i żadne odgłosy stamtąd nie wychodziły, nadal byli nieprzytomni.

- Wy pozostańcie tu i pilnujcie ich - zdecydował. - Ja udam się do Niebios sprowadzić Raziela.

- Raziela? - powtórzył Edward, marszcząc brwi. - Po co?

- Aby przemówił im do rozsądku. Uspokoił... a przynajmniej spróbował.

- Czemu ty z nimi nie porozmawiasz? Lepiej potrafisz trafić do ludzi.

- Owszem, ale w moim zrozumieniu, do czynienia mamy z byłym seminarzystą i zagorzałą katoliczką, którzy na własne oczy ujrzeli demona - przemówił z wolna, w ostatniej części surowe spojrzenie ciskając w stronę Asmodeusa. - Wątpię, by chcieli o tym przeżyciu konwersować z władcą piekieł.

- A. - No tak. Czasem Edward zapominał jak Lucyfer postrzegany był przez ogół społeczeństwa. - A musisz im się przedstawiać?

- Spytają mnie o imię - odparł. Żadne nadludzkie istoty nie mogły skłamać na temat swojego imienia, choć, jak w każdym innym przypadku, istniały sposoby na obejście tej zasady. - Poza tym pochlebiasz mi twierdzeniem, że można mnie pomylić z aniołem, ale oni raczej tego postrzegania nie podzielą.

Edward przyjrzał się mu jeszcze raz z resztkami nadziei, ale i one obumarły prędko. Może i skrzydła nadal miał piękne, ale ta fioletowa skóra, twarz zapadnięta z wiecznie osowiałym grymasem, no i zsiwiałe włosy... miał swój majestat, ale faktycznie, z wysłannikiem Niebios ciężko było go pomylić.

- Zresztą - dodał władca - nie mogę też zalegać tu za długo.

- Dlaczego?

- Ponieważ nikt kompetentny do tego zadania nie był na tyle nierozsądny, by zgodzić się pilnować Mastemy pod moją nieobecność. A więc zostawiłem go przywiązanego do drzewa jak niechciane szczenię i mam przeczucie, że właśnie jest w procesie rozgryzania łańcucha.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz