ROZDZIAŁ 15

977 60 0
                                    

💎AURORA💎

Krążyłam po sypialni zastanawiając się co ja najlepszego zrobiłam. Widziałam tylko dwa wyjścia z zaistniałego chaosu i pierwszym było - pójście do Vincenta i wyznanie mu, że ta wariatka dalej mnie prześladuje, bądź drugie - zatajenie tego i ponowne samoistne działanie, które nie przyniesie żadnego skutku. 

Aż wreszcie usiadłam na skraju łóżka kotłując ponownie wiadomości jakie do mnie dotarły. Z tego co wywnioskowałam Parker nie był z Becky. I nie chciał zabrać jej na bal, ale dlaczego? Skoro ona posiadała wszelakie prawa do niego;  znaczy jej zdaniem. 

- Aurora! Kochanie, dlaczego poszłaś tak bez słowa do siebie? 

Mama. Wciągnąłem powietrze poprawiając nieogarnięte włosy i poczekałam aż wejdzie do środka. Z białą ściereczką pokonała próg mrużąc od razu swoje ciemne oczy. 

- Coś się stało? Wyglądasz na bardzo zamyśloną. Jeśli chodzi o sytuację z Parkerem, to...

- Mamo, czy on przypadkiem nie ma partnerki? Z tego co pamiętam na balu spotkałam go z... - zatrzymałam się w połowie przełykając niesmak w ustach - ... z koleżanką. 

- Och, to pewnie musiała być bardzo spontaniczna chwila. Alvaro wspomniał, że Parker to wolny strzelec i potrzebował kogoś przy swoim boku, kto będzie się godnie reprezentował. Od razu napomniał ciebie, a Parker nie miał zastrzeżeń. 

Nie rozumiałam już zupełnie nic. Wiele faktów mieszało mi się tworząc jakąś miazgę z mózgu. 

- Vincent jest jeszcze na dole? 

- Mhm - przytaknęła gładząc mnie czule po włosach. - Ale zaraz ma wychodzić, razem z Alvaro i Parkerem mają jakiś pilny wyjazd. 

Liczył się czas, i chciałam go wykorzystać w stu procentach i tak, chciałam poradzić się jego. Nie mogłam stawić sama czoła tej pieprzonej maskaradzie, ponieważ już wiele razy wiedziałam, że to nie ma sensu, a Becky zawsze będzie o krok dalej. 

Tym razem pragnęłam upomnieć się o pomoc. 

***

- Vincent... - zestresowana wygięłam palce w drugą stronę. Brat obrócił się w połowie drogi do wyjścia, a razem z nim Alvaro i blondyn. Czułam na sobie wzrok Morettiego, coś było w nim podejrzane, i nie chodziło tylko o to, że wyglądał wręcz jak wysnuty z marzeń każdej kobiety. 

- Tak? 

- Moglibyśmy porozmawiać? Znaczy, to tylko chwilka - zapewniłam prędko. 

Zmarszczył brwi zmieniając kierunek drogi. Poprowadził mnie do gabinetu Bellomo zamykając ówcześnie drzwi. To było bardzo ryzykowane, a na czole czułam krople potu. 

- Czy znowu chodzi o...

- Tak. Ostatnio napadła na mnie na korytarzu i zagroziła, że jeśli dotknę Parkera zrobi mi coś, i nawet ty mi nie pomożesz. To właśnie zrobiła - wyszeptałam czując się jak ostatnia kretynka. 

Nigdy wcześniej nie rozmawiałam w tej sposób o tych problemach. To wszystko było dla mnie tak obce, że aż nierealne. 

- Suka - splunął pod swoje stopy wprost na idealnie wypolerowane deski parkietu. - Ojciec już domówił wszystko z Parkerem i Gabrielem, jego ojcem. Oficjalnie masz zaproszenie wypisane razem z jego imieniem i nazwiskiem, więc nie możemy już z tym nic zrobić, za to... - ciekawie założył dłonie na biodra rolując językiem wewnątrz policzka-... możemy poszperać w innych sprawach. 

- Jakich? - zapytałam zaciekawiona. 

- Na przykład w zmianie twojego przydziału. Aurora, nie wrócisz już do tego pierdolnika, już moja w tym głowa - zapewnił chwytając mnie niespodziewanie za policzki. - Porozmawiam z ojcem, wcisnę mu kit o jakiś zmianach, bo puki sama z nimi nie porozmawiasz nie zrobię tego. Jednak dziękuję, że mi o tym mówisz. Cholernie się cieszę, że mi zaufałaś pod tym względem i pamiętaj jestem twoją pomocną stroną. 

- Dziękuję - łzy zagościły w moich oczach. Chciałam, by wiedział, że oznaczały one dozgonną wdzięczność. 

- Będziesz chodziła do liceum z tym smrodem Bastianem. Gnojek zadba o ciebie jak należy, kiedy mnie nie będzie w pobliżu. 

- Ale... 

- Nie ma żadnego ale, Aurora. Tu nie liczy się tylko nasza reputacja, ale i twoje bezpieczeństwo. Rób co mówię, a teraz zmykam. Mam do załatwienia z ojcem kilka spraw. Do zobaczenia, młoda - na odchodne dał mi tylko kuksańca w nos powodując niespodziewany chichot. 

***

Vincent naprawdę postarał się o moje przeniesienie. Bo już późnym wieczorem na moją skrzynkę pocztową przyszedł link przekierowujący mnie do strony liceum, oraz do deklaracji jaką musiałam wypełnić. 

Oczywiście potrzebowałam podpisów mamy i Alvaro, ale tym miałam się według brata nie przejmować, ponieważ szkole zależało tylko na tym, bym napisała tam swoje imię i nazwisko. 

Liceum w centrum było prywatne. Według każdej opinii chodziła tam największa elita z Meksyku, a nawet i niektórzy Brazylijczycy. Uczyła tam wysoko ustawiona kadra umożliwiająca wysokie postępy w nauce. 

To brzmiało zbyt idealnie. 

Brak Becky, Bleer i całej reszty brzmiał jak sen wysnuty z najpiękniejszego filmu. Jednak pojawiła się momentalnie kolejna obawa, gdy doszło do mnie co tak właściwie się wydarzyło. 

Czy oni mnie tam zaakceptują? A co jeśli będzie tak samo jak tu? 

Mimo zapewnień co do kolejnego brata, którego zaś widziałam tylko kilka razy na oczy nic nie było takie jasne i oczywiste. Znaki zapytania paliły mnie od środka nie pozwalając zasnąć. 

Przekręcałam się z boku na bok myśląc i myśląc, aż wreszcie...

Mój telefon rozjaśnił się. Zaskoczona przetarłam twarz dłońmi sięgając po niego. Zaskakujące chyba było w tym to bardziej, że dostałam wiadomość od nieznanego mi kontaktu. 

Od: Nieznany

Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.  

Kim u licha była ta osoba? A może po prostu ktoś pomylił numery i przez pomyłkę pomylił kilka cyfr? Z wielką niepewnością odłożyłam urządzenie na stolik nocny sięgając po wodę. 

Nie spałam. Nie potrafiłam nawet zamknąć oczu bez żałosnej wizji wyśmiania w nowym miejscu. 

RUBIN |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz