– Łoj dana, łoj dana, do białego rana! - wykrzyknął Robert, po czym gwizdnął ze swoich palców tak głośno, że jestem pewna, że u sąsiadki na drugim końcu wsi kury właśnie przestały znosić jajka. – Ferran, jak się nazywa dziura po bombie?!
– Lej!
– To leję!
To powiedziawszy Robert, pozornie najpoważniejszy i najbardziej odpowiedzialny z całego towarzystwa chwycił za flaszkę pełną dziadkowej śliwowicy i rozlał następną kolejkę. Pablo twierdził, że w sezonie raczej nie mogli pozwalać sobie na takie rzeczy, ale Xavi wrócił do Barcelony zaraz po zakończeniu meczu swoich podopiecznych, a przecież czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Kierowani tą myślą Pedri, Robert, Eric, Raphinha, Ansu oraz Torres zostali w Celeste na noc, zajmując dwa z wolnych pokoi w domu dziadków Gaviego zapewniając, że nie mają nic przeciwko spaniu na dmuchanych materacach. Bogu ducha winny Gavira został zatem wygnany na raczej niezbyt wygodną kanapę w salonie, bo starą sypialnię jego ojca zajęła Rosa, teraz podskakująca wesoło do płynącej z głośnika muzyki, jakby sama znów miała dwadzieścia lat.
– No ale sami pomyślcie, dlaczego rów w dupie jest pionowo a nie poziomo - powiedział w którymś momencie Fati, nafurany jak drewniana stodoła. – Przecież inaczej by klaskało jak się biega!
– O kurwa, faktycznie! - zawołał zaskoczony Ferran, jakbyśmy właśnie powiedzieli mu, że trzecia część Epoki Lodowcowej nie ma nic wspólnego z prawdą, bo mamuty nie żyły w erze dinozaurów. – Ej, ma to sens.
– Pérez, dołącz do nas! - zawołała z drugiego końca podwórza Emma, razem z Ericem uskuteczniając charakterystyczny taniec do The Ketchup Song, bezbłędnie wykrzykując przy tym tym cały tekst. Stojący obok mnie Pablo wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął nagrywać nieudolne próby trafienia w rytm muzyki swojego przyjaciela, aż trzęsąc się ze śmiechu. Pokręciłam tylko głową z szerokim uśmiechem, choć delikatnie kręcące się biodra zdradzały, że również ja miałam ochotę rozerwać się po tym długim, męczącym dniu.
– Fabiola, słońce moje najukochańsze, królowo ty moja! - zagaił nagle Lewandowski otaczając mnie ramieniem, na co Gavi jedynie pokręcił głową z dezaprobatą. – Skoro już poderwałaś nam kumpla, to może teraz machniesz no sobie z nami kieliszeczka na rozluźnienie?
– Wypada mi odmówić?
– Cóż, wtedy się pogniewamy - wzruszył ramionami. – A przecież dopiero się poznaliśmy, prawda?
– Te, wujek, a weź no zobacz, czy Gonzalez nie leży gdzieś pod stołem - fuknął Pablo, mierząc go wściekłym wzrokiem.
Faktycznie - odkąd tylko Emma podłączyła się do przenośnego głośnika Gaviry odpalając playlistę najpopularniejszych hiszpańskich kawałków z lat dwutysięcznych, Pedri nagle zniknął nam wszystkim z oczu, a to wcale nie wróżyło dobrze. Celeste może i nie było duże, ale miało zdecydowanie zbyt wiele miejsc, w których potencjalnie nieznający terenu, niekoniecznie trzeźwy chłopak mógł niefortunnie zbłądzić. Nie wspominając już o tym, że przy odrobinie nieszczęścia, zważywszy na swoją wartość rynkową, jego kontuzja mogłaby nas trochę kosztować.
– Przepraszam cię za niego - westchnął Gavi, odciągając mnie na bok od całego tego zamieszania. – Robert to straszna pierdoła nawet na trzeźwo. Czasami nazywamy go wujkiem, bo pieprzy farmazony jak kuzyn mojego ojca na każdym rodzinnym weselu.
– Gavira, wyjmij kij z dupy i chodź na Kaczuszki! - zawołał wspomniany, układając dłonie przy ustach na kształt tuby.
– Jeszcze raz będziesz napierdalał się z moich krótkich nóżek, to sfauluję cię na najbliższym meczu!
CZYTASZ
Lato w Celeste | gavi
FanfictionCeleste było terenem zapomnianym przez Boga - niewielką wsią, jakich wiele w południowej Hiszpanii. Położone u wschodniego wybrzeża Andaluzji, zatrzymało się w czasach, gdy Bonnie Tyler śpiewała o tym, co by się stało, gdyby była mężczyzną. Po śmier...