Rozdział XV

122 16 1
                                    

Biegłam przez ogród, w którym roztaczał się labirynt różnokształtnych krzewów, ułożonych w piękne kształty. Mijając fontannę, w której woda w słońcu lśniła jak drogocenne klejnoty, ruszyłam wzdłuż ścieżki porośniętej kwiatami w różnych odcieniach. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, od prostych, eleganckich ławek, aż po kamienne rzeźby, które dodawały ogrodowi jeszcze większego uroku. Jednak pod tą piękną fasadą kryły się mroczne tajemnice i niebezpieczeństwa, które czyhały na mnie...

Czułam jak serce biło w mojej piersi, tak szybko, zbyt szybko. W całym moim ciele coś wzbierało i napierało, pędząc moimi żyłami i tętnicami. Lecz czy to był strach? W moim umyśle toczyła się walka między obawą, a nadzieją, że mojej matce nic nie będzie i ten dupek, kretyn, palant i skończony idiota mnie nie okłamał. A moje zdradzieckie serce się nie myliło...

Wiedziałam doskonalę, że na szali ważyły się losy nie tylko moje i moich bliskich, ale i całego świata czarodziei. Na bogów, czy sam Merlin wiedział co stałoby się gdyby czarny pan zyskał moc medalionu? Nawet ja sama nie znałam jego potęgi, która tkwiła uśpiona na srebrnym łańcuszku, zawieszonym na mojej szyi.

Skupiona na swoim celu, zdecydowanie przyspieszyłam kroku, docierając w końcu do porośniętego bluszczem, wysokiego płotu, po którym wspięłam się i przeskoczyłam na drugą stronę. Wtedy też po raz pierwszy odwróciłam się. Nikogo nie było. Nikt nie podążył moim śladem.

Wiedziałam, że nie mogę tracić czasu. Ruszyłam wzdłuż drogi, pustej i cichej, jedynie z rzadka wymijały mnie pojedyńczę samochody. Nie wiem jak długo zajęła mi droga nim w oddali dostrzegłam niewielki dworzec. Niewielki szary budynek z kilkoma przystankami autobusowymi.

Gdy dotarłam na miejsce, rozejrzałam się wokół siebie szukając tablicy z odjazdami, aby znaleźć odpowiedni autobus. Świat mugolii różnił się od tego, w którym żyłam, jednak dzięki tym kilku wspólnym cechą udało mi się odnaleźć właściwy peron, z którego ruszał autobus do Londynu.

Stanęłam w niewielkiej kolejce, oczekując na zakup biletu. W portfelu zawsze miałam mugolskie pieniądze na czarną godzinę, w końcu nasze światy istniały równolegle. Czas płynął wolno, a ja wciąż myślałam o matce i tym, co może się z nią dziać. Chciałam wierzyć, że jest bezpieczna.

W końcu nadeszła moja kolej, kupiłam bilet i wsiadłam do autobusu. Siedzenie było wygodne, a ja byłam tak zmęczona, że szybko zasnęłam, nieświadoma tego co przyniesie sen...

Potężne stworzenie szybowało ponad szczytami gór, a ja wiedziałam, co zaraz się stanie. Zbyt dobrze znałam tę historię... Przyspieszyłam kroku i zaczęłam zbiegać ku dolinie. Osuwałam się niezdarnie z krawędzi wzgórza, wiedziona niespokojnymi myślami... Musiałam mknąć w dół, ku wiosce. Byłam już tak blisko, kiedy olbrzymie stworzenie obniżyło swój lot i tuż nad wioską zionęło ogniem, pochłaniając wszystkie okoliczne domy. Słyszałam krzyki, przeraźliwe krzyki i wołanie o pomoc. Ogień był tak potężny, a jego płomienie pochłaniały wszystko, co spotykało na swojej drodze. Mieszkańcy zaczęli w nim niknąć. Krzyczałam z bezsilności, ponieważ to znów się stało... Odgłosy otaczającego mnie koszmaru, stłumiło coś co zaniepokoiło mnie w chwili gdy usłyszałam wyraźnie drwiący śmiech. Spojrzałam w jego kierunku i ujrzałam chudą, bladą postać o czerwonych oczach, których źrenice były pionowe jak u drapieżnika... Jego koścista dłoń, ukryta pod skórzaną rękawicą, uniosła się, a ja ujrzałam w niej zaciśnięty medalion. Na twarzy miał wymalowany triumf i dumę. Miał to czego tak bardzo chciał... Poczułam jak zaczęła tlić się we mnie wściekłość. Postąpiłam jeden krok do przodu, a wtedy poczułam jakby kościste palce zacisnęły się na moim gardle. Z trudem oddychałam, próbując się uwolnić z jego uścisku. Jego paznokcie wbijały się w moją skórę, powodując ból. Nagle poczułam metaliczny smak w ustach, a kiedy spuściłam wzrok ujrzałam czerwoną plamę, która rozlała się po mojej szyi i piersiach. Krwawiłam. Krwawiłam bardzo mocno. Czułam jak ciepła krew wypełnia mi usta i zaczyna wypływać na zewnątrz. Jego palce zaciskały się jeszcze mocniej, a ja nie byłam w stanie nawet jęknąć. Strużki czerwonej krwi zaczęły spływać po mojej brodzie, z mojego nosa, aż w końcu nawet moje łzy przybrały szkarłatną barwę. Czułam jak ciepła krew płynie po moim ciele, a razem z nią opuszczała mnie siła walki. Moje ciało traciło siły, by po chwili osunąć się na ziemię, pozbawione życia...

Obudziłam się, ledwie łapiąc powietrze w płuca. Mój oddech był ciężki i nierówny, a serce biło mi w piersi tak mocno, że aż gardło pulsowało mu do wtóru. Przełknęłam ciężko, czując metaliczny posmak... Byłam sparaliżowana strachem. Miałam wrażenie, że przeszłam przez cały ten koszmar czując ból, strach i bezradność, jakby to było realne.

Autobus zatrzymał się gwałtownie, wyrywając mnie z przerażającego transu. Wyjrzałam zdezorientowana przez okno. Stacja Victoria w Londynie. Wydostałam się w mgnieniu oka z autobusu. Było tłoczno i głośno, ludzie pędzili w różnych kierunkach, a ja czułam się wciąż zagubiona i przerażona tym co nawiedziło mnie w koszmarze, który od bardzo dawna przestał mnie dręczyć.

Ostrożnie, krocząc ulicami Londynu, starałam się zebrać myśli i oderwać od przerażającego snu, który powrócił na nowo tym razem ukazując mi znacznie więcej. Nie potrafiłam jednak porzucić myśli o tym, czego doświadczyłam... W mojej głowie niczym odbijające się echem wspomnienia, powróciły słowa Cora...

"To swego rodzaju wizje tego, czego możesz doświadczyć."

Chłodny dreszcz przemknął przez moje ciało. A wiec to była zapowiedź tego, czego tak bardzo pragnęłam uniknąć. To tylko wizja, jeszcze nie wszystko stracone. Ta myśl sprowadziła mnie na ziemię i pozwoliła skupić się na teraźniejszości. Spostrzegłam zegar, który wisiał na ścianie pobliskiego budynku. Czas płynął szybko, a ja musiałam działać i odnaleźć Cora, nim nastanie noc.

Zdecydowałam się wyruszyć do jedynego miejsca w Londynie, które mogło mi pomóc w skontaktowaniu się z Corvusem lub przynajmniej zaoferować mi schronienie. Ruszyłam z zapałem, badawczo przyglądając się każdej osobie, którą mijałam po drodze, gotowa na każdy ewentualny scenariusz. Po niedługim czasie, stanęłam przed drzwiami, nad którymi znajdował się szyld z napisem "Dziurawy Kocioł".

Pchnęłam drzwi i wkroczyłam do środka. Do mojego nosa wdarł się zapach spalenizny, który mieszał się z aromatem różnych trunków. Lokal był zatłoczony, a wokoło rozbrzmiewał wszechobecny gwar rozmów. Kilka osób, które siedziały przy stolikach, zerknęło na mnie, ale szybko skupiły się na swoich rozmowach.

Odetchnęłam lekko, a zaraz po tym rozejrzałam się, próbując odszukać znajomą twarz. Jednak bezskutecznie. Ale przecież nie mogłam się spodziewać tego, że Cor magicznie zjawi się tam, gdzie ja tego zechcę. Zrezygnowana, zbliżyłam się do baru. Straszy mężczyzna z brodą i okularami, spojrzał i skinął głową.

- Czego ci trzeba? - rzucił barman w moją stronę.

- Szukam kogoś... A właściwie... - spojrzałam na tablice wiszącą na ścianie za plecami mężczyzny.

Wisiały tam fragmenty pergaminu pokryte notkami reklamowymi:

"Karty układają się w sploty, wróżka zdradzi ci los, lecz pamiętaj, że decyzje twoje, wpłyną na przyszłości kolor i kształt. Skontaktuj się ze mną, by zasmakować przyszłości słodki smak."

"Broń dla wymagających, asortyment dla odkrywców, to u mnie znajdziesz to, co ci potrzebne w każdej chwili."

"Ludzie giną, zbrodnie płoną, ale ja jestem po to, by wykonać brudną robotę. Szybko i po cichu - twój najlepszy wybór"

Spojrzałam na kolejną notkę na pergaminie i poczułam nagłe ukłucie w żołądku. Czy to możliwe? Lee?

"Cudowne mikstury, lecz nie dla wszystkich, tylko dla tych, którzy pragną rozwiązania trudnych spraw. Skontaktuj się ze mną."

- Chciałabym skorzystać z tej usługi... - Wskazałam brodą wiszący za mężczyzną pergamin.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz