Minęliśmy już granicę sprzed wojny i dojechaliśmy pod Zamość. Wilno spała większość czasu, budząc się co kilka godzin z krzykiem, ale raczej odpoczywała. Zatrzymaliśmy się w pensjonacie "pod Kasztanami", który jeszcze dwa lata temu działał pod panią Mejtowicz. Ku naszemu zaskoczeniu spotkaliśmy małą dziewczynkę (na oko trzy lata), kręcącą się po dziedzińcu pensjonatu.
- Jeśli można spytać, - podniosła na mnie wzrok. Nigdzie nie było widać jej opiekunów. - jak się nazywasz, dziewczynko? - zapytałam delikatnie i z troską, pochylając się do niej.
- Anna Karolina Mejtowicz.
Spojrzeliśmy po sobie z miastami.
- A kto jest twoją mamą?
- Nie mam mamy. - powiedziała krótko.
Tu rozmowa się urwała. Weszliśmy do środka, a na recepcji przywitał mnie ten sam mężczyzna, który pomógł mi odnaleźć matkę.
- Panna Kaźnieńska! - ucieszył się.
- Pan Andrzej! - wyciągnęłam do niego dłoń. Natychmiast ją ucałował.
- Cóż państwa sprowadza?
- Potrzebujemy pokoju na jedną noc. Dla pięciu osób.
- Oczywiście, trzecie piętro, pokój sto sześć.
- Dziękujemy. A i jeszcze jedno. - zatrzymałam się.
- Tak?
- Kim jest ta dziewczynka z dziedzińca?
- Wziąłem ją z sierocińca, a wzrok miała taki jak pani Mejtowicz i po prostu nie mogłem odmówić.
- Rozumiem. Dziękuję.
Zniknęliśmy w pokoju, kładąc Wilno spać. Siedzieliśmy do północy, rozmawiając na tematy co najmniej różne, choć i tak poruszyliśmy kilka tych ważnych.
- Co miała panna na myśli, kiedy mówiła "Rosjanie są silni"? - nakreślił w powietrzu cudzysłów.
- Krzyczałabym. Tam wtedy pod Mikaszewiczami. Ale on po prostu zatkał mi usta i nie ważne jak się szarpałam, trzymał mnie jedną ręką. Wtedy myślałam, że mnie wykorzysta. Jak pierwszą lepszą panienkę na rogu...
- Przepraszamy, że nie zareagowaliśmy, ale Rosjanie siedzieli w wozie z bronią i najpewniej tylko czekali aż ruszymy. Słyszeliśmy, że panna wołała, ale nie mogliśmy się ruszyć. - odezwał się Białystok.
Mruknęłam w zrozumieniu.
Kilka dni później Białystok, Lublin i Łódź wrócili na swoje stanowiska na froncie, a ja odstawiłam Wilno do Warszawy, gdzie zajęto się nią w szpitalu.
W grudniu dotarliśmy za Mińsk, uspokoiłam sytuację na Wołyniu, a Lwów stanął po mojej stronie. Wtedy zaczęły się rokowania z Ukraińcami, więc całe dnie spędzałam we Lwowie na rokowaniach. Chciałam uznać Ukrainę za wolne państwo, ale on po prostu nie miał żadnego poparcia miast w tamtym rejonie i nie potrafił się ustatkować. Mimo to wiedziałam, że muszę mieć te tereny na ewentualny zastaw w razie traktatów pokojowych z bolszewikami.
Dwudziestego piątego kwietnia rozpoczęłam ofensywę, a siódmego maja dwudziestego roku stanęłam w Kijowie. Zabroniłam Polakom wieszać flagi polskie, za wyjątkiem budynków, w których stacjonowali Polacy. Wszędzie natomiast wisiały flagi Ukrainy, a dziewiątego maja urządziłam wspólną paradę z panem Posakiewiczem. Tego samego dnia wieczorem znaleźliśmy się u niego w dworku.
- Nie chcę, żeby traktował to pan jako okupację polską. Jesteśmy bratnimi narodami. - powiedziałam wprzód.
- Wiem, proszę się nie martwić. Nie może mi jednak uciec uwadze, że od dnia moich urodzin słyszę to samo zarówno od Rosjan jak i od pani szanownej matki. - zaśmiał się. Postanowiłam grać na jego kartach, uśmiechając się delikatnie - Napije się panna? Mam najlepsze alkohole w całej Rzeczpospolitej.
CZYTASZ
Chmury
FanfictionPo burzy zawsze wychodzi słońce, ale czy zawsze? Czasem przecież niebo zabliźnia się chmurami, które długi jeszcze wspominają zadane mu rany. Czy wszystkie rany zostaje wyleczone? Może część z nich zostanie uznana za niegroźne, kryjąc straszliwe zak...