JRK R. 16 - Korzenie, łyżki, i psychotropy

71 3 8
                                    

Btw, do poprzedniego rozdziału dodałem jakiś czas temu pierwszy akapit.

.

.

.


- Gościu, czego ty nie robiłeś... - Al pokręcił głową, łagodnie zszokowany.

- Cóż, jest taka jedna rzecz... - Scorpius zaciągnął wymownie.

Al zerknął na niego.

- Albo może dwie. - Uśmiechnął się pod tymi swoimi błyszczącymi oczami,

i Al prawie potknął się o korzeń który z jakiegoś powodu wystawał ze śniegu.

- Jakie? - zapytał natychmiast, dosadnie nie spuszczając wzroku ze Scorpiusa

który przyłożył dłoń do oczu. Najwyraźniej pod wrażeniem tego co właśnie miało miejsce.

Westchnął. - Mające związek z tobą. Ciołku.

Al bardzo chciał zrobić użytek z wszechobecnego białego puchu i wyżyć się fizycznie na Scorpiusie,

naprawdę bardzo, bardzo chciał...

ale wokół nich wlokły się dwa tuziny uczniów, więc musiał postawić się swoim popędom.

Tymczasem zadowolił się klepnięciem go w tyłek.

- I na co ci to było? - Scorpius wciąż miał ten łagodny uśmiech. Niech go.

Al wzruszył ramionami. - Coś głęboko wewnątrz mnie bardzo tego potrzebowało. No więc próbowałem tego dżemu i był okej.

- ...Tylko okej? - Scorpius spytał dwa kroki później.

- W sensie... Nie wiem, może to nie moje kubki smakowe, co nie.

Scorpius wpatrywał się w niego podejrzliwie

gdy Al wpatrywał się w śnieg, baczny na korzenie.

I w buty Scorpiusa.

Wyglądałby dobrze w trampkach... Ech, że też mugolska moda nie dotarła jeszcze w świat obuwia.

- Uważaj, korzeń - Al mruknął, gdy Scorpius prawie się o niego potknął.

Scorpius pociągnął nosem, poprawiając okulary.

- Dzięki - odparł sucho.

Lada moment dotarli do drzwi cieplarni.

- Patrz, rozkwitł! - Al zauważył, chwytając doniczkę ze swoją roślinką.

- Malfoy, weź mi też daj fory, co? - rzucił na to Sebastian.

- Ja nie daję fory - Scorpius poinformował rzeczowo, stawiając swoją doniczkę na stanowisku

które nie było tym razem obok Albusa.

Oh?

- Jak to nie? Pomogłeś Alowi ostatnio.

- To były zaloty - wyjaśnił.

Al poczuł to durne ciepło na policzkach. Znów.

- Aaa, taka bajka. Szanuję, szanuję. - Poklepał go po ramieniu. Po czym zajął się swoją roślinką.

Neville który akurat przechodził obok nich pomachał Albusowi z wiedzącym uśmiechem.

- Albus, twoje wypracowanie było fascynujące! Czyżbyś rozwijał zainteresowanie zielarstwem?

Al przewrócił oczami na jego ostentacyjny ton. (Tak, duma zainspirowała go by skorzystać z przywileju znajomości i wpaść do niego osobiście wczoraj rano, gdy tylko swoje wypracowanie skończył).

- Z całym uszanowaniem, panie profesorze, to był wyjątek.

Nie żeby coś, miło by było mieć wspólny temat do rozmów i nie nudzić się śmiertelnie ilekroć wujek Neville wpadał na niedzielny obiad

by prawić wykłady o najnowszych nowinkach ze świata magicznych i mugolskich roślin.

Choć Al nie mógł zaprzeczyć że jego monologi o marihuanie brzmiały bardzo interesująco.

Może kiedyś by spróbował... ze Scorpiusem...

w łóżku.


 ***


Kilka godzin później, na kolavji, Al przeżuwał martwą krowę opieczoną w cieście, nie słuchając jak Lily z jakiegoś powodu siedząca obok niego żali się swoim koleżankom na profesor Sinistrę, myśląc o dżemie

i marihuanie

i łyżkach. Szczerze, nie miałby nic przeciwko siedzeniu teraz z pewnym blondwłosym Krukonem w jakiejś ustronnej kawiarni czy czymś w podobie, karmiąc się nawzajem puddingiem. Nigdy nie widział w takich czynnościach atrakcji, ale gdy w krześle naprzeciwko zaczął siadywać w jego wyobraźni pewien blondwłosy Krukon, nagle poczuł pociąg do tego obrazka.

I do łyżek. W łóżku. Takich metaforycznych.

Scorpius wszedł do Sali w towarzystwie swojej ciężkiej torby,

spostrzegł Albusa, pomachał do niego,

i kieliszek wina rozlał się w brzuchu Albusa.

Al odwzajemnił gest. A potem Scorpius skierował się ku stołowi Krukonów.

Albus westchnął. Byłoby tak łatwiej gdyby trafili do tego samego domu. Eh, życie.

- James Potter!

Al zwrócił wzrok ku drzwiom wejściowym i natychmiast się rozpogodził: Sophie Bulldog, stereotypowa landrynka Hogwartu która zawsze rozpowszechniała najgorsze plotki o każdym możliwym uczniu, nauczycielu, i jego babci, w tym kilka dni temu wyrażając się bardzo niepochlebnie o Neville'u, maszerowała ku drugiemu końcowi stołu Gryfonów, ociekając czymś co wyglądało jak ślimaczy śluz.

Al mógł się założyć że miałaby piekło na twarzy gdyby nie tona pudru.

- Należało ci się! - krzyknęła Lily, a z drugiego końca stołu (gdzie najwyraźniej siedział James) dobiegły oklaski i śmiechy.

Al czasem lubił swoje rodzeństwo.


 ***


Zaczynał nawet lubić bibliotekę. Bo łatwo było tam znaleźć Scorpiusa.

Łatwiej niż w toalecie albo Wielkiej Sali; Merlinie. Pod tym względem, Al się z nim całkowicie mijał.

- No to co to są za dwie rzeczy? - Al szepnął mu w ucho, podszedłszy do jego kącika z torbą na ramieniu i książką o czarodziejskich psychotropach w ręku.

Scorpius obrzucił wzrokiem rzeczoną książkę. Przybrał ten swój uśmieszek.

- Takie bardzo miłe intymne stymulanty odmiennych stanów świadomości.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz