Btw, do poprzedniego rozdziału dodałem jakiś czas temu pierwszy akapit.
.
.
.
- Gościu, czego ty nie robiłeś... - Al pokręcił głową, łagodnie zszokowany.
- Cóż, jest taka jedna rzecz... - Scorpius zaciągnął wymownie.
Al zerknął na niego.
- Albo może dwie. - Uśmiechnął się pod tymi swoimi błyszczącymi oczami,
i Al prawie potknął się o korzeń który z jakiegoś powodu wystawał ze śniegu.
- Jakie? - zapytał natychmiast, dosadnie nie spuszczając wzroku ze Scorpiusa
który przyłożył dłoń do oczu. Najwyraźniej pod wrażeniem tego co właśnie miało miejsce.
Westchnął. - Mające związek z tobą. Ciołku.
Al bardzo chciał zrobić użytek z wszechobecnego białego puchu i wyżyć się fizycznie na Scorpiusie,
naprawdę bardzo, bardzo chciał...
ale wokół nich wlokły się dwa tuziny uczniów, więc musiał postawić się swoim popędom.
Tymczasem zadowolił się klepnięciem go w tyłek.
- I na co ci to było? - Scorpius wciąż miał ten łagodny uśmiech. Niech go.
Al wzruszył ramionami. - Coś głęboko wewnątrz mnie bardzo tego potrzebowało. No więc próbowałem tego dżemu i był okej.
- ...Tylko okej? - Scorpius spytał dwa kroki później.
- W sensie... Nie wiem, może to nie moje kubki smakowe, co nie.
Scorpius wpatrywał się w niego podejrzliwie
gdy Al wpatrywał się w śnieg, baczny na korzenie.
I w buty Scorpiusa.
Wyglądałby dobrze w trampkach... Ech, że też mugolska moda nie dotarła jeszcze w świat obuwia.
- Uważaj, korzeń - Al mruknął, gdy Scorpius prawie się o niego potknął.
Scorpius pociągnął nosem, poprawiając okulary.
- Dzięki - odparł sucho.
Lada moment dotarli do drzwi cieplarni.
- Patrz, rozkwitł! - Al zauważył, chwytając doniczkę ze swoją roślinką.
- Malfoy, weź mi też daj fory, co? - rzucił na to Sebastian.
- Ja nie daję fory - Scorpius poinformował rzeczowo, stawiając swoją doniczkę na stanowisku
które nie było tym razem obok Albusa.
Oh?
- Jak to nie? Pomogłeś Alowi ostatnio.
- To były zaloty - wyjaśnił.
Al poczuł to durne ciepło na policzkach. Znów.
- Aaa, taka bajka. Szanuję, szanuję. - Poklepał go po ramieniu. Po czym zajął się swoją roślinką.
Neville który akurat przechodził obok nich pomachał Albusowi z wiedzącym uśmiechem.
- Albus, twoje wypracowanie było fascynujące! Czyżbyś rozwijał zainteresowanie zielarstwem?
Al przewrócił oczami na jego ostentacyjny ton. (Tak, duma zainspirowała go by skorzystać z przywileju znajomości i wpaść do niego osobiście wczoraj rano, gdy tylko swoje wypracowanie skończył).
- Z całym uszanowaniem, panie profesorze, to był wyjątek.
Nie żeby coś, miło by było mieć wspólny temat do rozmów i nie nudzić się śmiertelnie ilekroć wujek Neville wpadał na niedzielny obiad
by prawić wykłady o najnowszych nowinkach ze świata magicznych i mugolskich roślin.
Choć Al nie mógł zaprzeczyć że jego monologi o marihuanie brzmiały bardzo interesująco.
Może kiedyś by spróbował... ze Scorpiusem...
w łóżku.
***
Kilka godzin później, na kolavji, Al przeżuwał martwą krowę opieczoną w cieście, nie słuchając jak Lily z jakiegoś powodu siedząca obok niego żali się swoim koleżankom na profesor Sinistrę, myśląc o dżemie
i marihuanie
i łyżkach. Szczerze, nie miałby nic przeciwko siedzeniu teraz z pewnym blondwłosym Krukonem w jakiejś ustronnej kawiarni czy czymś w podobie, karmiąc się nawzajem puddingiem. Nigdy nie widział w takich czynnościach atrakcji, ale gdy w krześle naprzeciwko zaczął siadywać w jego wyobraźni pewien blondwłosy Krukon, nagle poczuł pociąg do tego obrazka.
I do łyżek. W łóżku. Takich metaforycznych.
Scorpius wszedł do Sali w towarzystwie swojej ciężkiej torby,
spostrzegł Albusa, pomachał do niego,
i kieliszek wina rozlał się w brzuchu Albusa.
Al odwzajemnił gest. A potem Scorpius skierował się ku stołowi Krukonów.
Albus westchnął. Byłoby tak łatwiej gdyby trafili do tego samego domu. Eh, życie.
- James Potter!
Al zwrócił wzrok ku drzwiom wejściowym i natychmiast się rozpogodził: Sophie Bulldog, stereotypowa landrynka Hogwartu która zawsze rozpowszechniała najgorsze plotki o każdym możliwym uczniu, nauczycielu, i jego babci, w tym kilka dni temu wyrażając się bardzo niepochlebnie o Neville'u, maszerowała ku drugiemu końcowi stołu Gryfonów, ociekając czymś co wyglądało jak ślimaczy śluz.
Al mógł się założyć że miałaby piekło na twarzy gdyby nie tona pudru.
- Należało ci się! - krzyknęła Lily, a z drugiego końca stołu (gdzie najwyraźniej siedział James) dobiegły oklaski i śmiechy.
Al czasem lubił swoje rodzeństwo.
***
Zaczynał nawet lubić bibliotekę. Bo łatwo było tam znaleźć Scorpiusa.
Łatwiej niż w toalecie albo Wielkiej Sali; Merlinie. Pod tym względem, Al się z nim całkowicie mijał.
- No to co to są za dwie rzeczy? - Al szepnął mu w ucho, podszedłszy do jego kącika z torbą na ramieniu i książką o czarodziejskich psychotropach w ręku.
Scorpius obrzucił wzrokiem rzeczoną książkę. Przybrał ten swój uśmieszek.
- Takie bardzo miłe intymne stymulanty odmiennych stanów świadomości.
CZYTASZ
Scorbus
FanficDostępny również na AO3 (użytkownik: Wyrdmazer). Nikt nie zna miłości bardziej przenikliwej, niż miłość tych dwóch. Nie dostali wraz z nią gwarancji telepatii, lecz zsynchronizowali się jeszcze zanim poznali imię drugiego. Świat nie rozumie ich, oni...