Mecz z Kostaryką.
Szykowałam się właśnie na dzisiejszy mecz, bo wyjeżdżaliśmy już od razu po obiedzie. Zdenerwowana próbowałam namalować idealną kreskę na mojej prawej powiece, dopóki nie przeszkodził mi Pedri.
-Hej, cześć Mad, zaraz będziemy jechać. Gotowa?
-Nie.- opowiedziałam zła, przez to, że dzięki niemu moja kreska wyglądała prędzej jak jakaś plama.
-To rusz dupę i wyłaź, jak chcesz koszulkę reprezentacji to mam w walizce wjedziesz i sobie weźmiesz, a teraz paaaaa- wykrzyczał i wyszedł.
Myślałam, że ze złości wybuchnę i rozpadnę się na kawałki. Szybko zrobiłam już byle jakie te kreski i wparowałam jak poparzona do pokoju Gonzaleza który jeszcze tam siedział, nie wiem jakim cudem. Od razu podbiegłam do jego walizki i zaczęłam wyrzucać wszystkie ubrania.
-A ty co latasz jak poparzona?- zapytał śmiejąc się w niebogłosy.
-Weź mnie nie wkurwiaj, Gonzalez.- Wzięłam jego koszulkę z numerem 26 i wybiegłam z pokoju do recepcji.
-No, ale poczekaj żesz ty no.- wykrzyczał i udał się za mną.
Na stadion jechaliśmy jakieś pół godziny, co mnie ucieszyło bo chciałam mieć wszystko za sobą. Nagrałam kilka storek na instagrama i w tym samym momencie co zawodnicy udali się do szatni, ja udałam się na ławkę rezerwowych.
***
Z nudów umierałam, mecz się jeszcze nie zaczął, a ja już chciałam wracać do domu. Chyba,że miałaby wydarzyć się jakaś nagła sytuacja. I jak na zawołanie.Pedri Mad do szatni, szybko.
Nie odpisałam nic. Od razu wstałam i pobiegłam, nie patrząc na nic ani na nikogo. Przed wejściem pokazałam swoją plakietkę i wbiegłam wręcz do pomieszczenia. Pedro podbiegł do mnie szybko, próbowałam wyczytać z jego twarzy co się stało ale było jakoś ciężko.
-Gavi nie chce wyjść z szatni.- Powiedział łapiąc mnie za ramiona.
-Ale co ja mam niby z tym zrobić.- Nie miałam pojęcia czemu to akurat ja miałam się tym zająć, jak ledwo go znam.
-A właśnie to, że ostatnio się dobrze dogadujecie.- Może i jest to prawda ale w dalszym stopniu nie miałam pojęcia co ja tu robię.-Proszę, słońce idź do niego. Ja już próbowałem. Z reszta nie tylko ja, a on nawet nie daje znaku życia.
Nie słuchając co mój przyjaciel ma dalej do powiedzenia ruszyłam w stronę łazienki. Zapukałam jednak nie dostałam odpowiedzi.
-Pablo? Jesteś tam?- Wyszeptałam w drzwi, a odpowiedziała mi jedynie cisza.
-Gavira do jasnej cholery żyjesz? To ja Mad.Zamek w drzwiach przekręcił się, a drzwi otworzył mi szatyn. Gavira raczej był typem osoby która cały czas się uśmiechała, a tu zobaczyłam go w wersji pełnej smutku.
-co się stało?- kucnęłam przed nim patrzą głęboko w jego piękne oczy.
-nie dam rady.
-oczywiście, że dasz rade, Pablo.
-Tak bardzo się boję, to są moje pierwsze walone mistrzostwa świata. Co jeśli nie podołam.
-Słuchaj mnie teraz, stres będzie ci zawsze towarzyszył, a ty napewno podołasz każdemu wyzwaniu na boisku. Wiem, że znamy się krótko, ale zawsze możesz na mnie liczyć rozumiesz?- zapytałam na co chłopak kiwnął porozumiewawczo głową. - Teraz wyjdziesz i nakopiesz im do dupy.- Przytuliłam chłopaka do siebie, żeby chociaż trochę podnieść go na duchu.
-Dziękuję, mi amor.- wyszeptał do mojego ucha, po czym wstał i wyszedł. Wyszłam za nim z smutną miną bo było mi trochę przykro, ale próbowałam to zamaskować. Jednak coś nie wyszło.
-Wszystko okej?- zapytał mnie Gonzalez kiedy już miałam opuszczać szatnię.
-tak, jest w porządku. Powodzenia, strzel mi bramkę.- powiedziałam i rzuciłam się w jego ramiona.
-Robi się- zasalutował i również mnie przytulił.
Ponownie udałam się na ławkę rezerwowych. Po chwili dwie drużyny wychodziły na murawę z dziećmi u boku. Stres jaki mnie obszedł w tym momencie był nie do opisania. Wstałam ze swojego miejsca aby odśpiewać hymn razem z wszystkimi Hiszpanami.
Jedenasta minuta spotkania, a Olmo już trafił do bramki przeciwnika. Ze strony Kostaryki było kilka akcji, ale całe szczęście żadna z nich nie wyszła więc w mieliśmy póki co przewagę.
Alba podał piłkę do Pedro, który podał do Asensio. Hiszpan biegł z piłką tak szybko, że prawie się potknął z pięć razy, ale nie przeszkodziło mu nic żeby wpakować piłkę do bramki. Marco wykonał swoją cieszynkę, a zaraz po tym do moich uszu dobiegł dźwięk gwizdka, który oznaczał koniec pierwszej połowy. Poszłam do szatni, przynajmniej miałam taki zamiar.
-Fanów nie wpuszczamy- zamurowało mnie, jakich fanów?
-Słucham? To chyba jakaś pomyłka.- powiedziałam ze zmarszoczymi brwiami.
-Żadna pomyłka, nie masz nawet plakietki. Udaj się grzecznie na trybuny.- Faktycznie, gościu miał racje. Zapomniałam plakietki, jednak słowa które ochroniarz powiedział w moją stronę automatycznie wypadły z mojej głowy, więc nie słuchając go dalej udałam sie w stronę drzwi. Momentalnie serce podeszło mi do gardła. Przed oczami widziałam jedynie pistolet i śmierć.
-Wyłaź na trybuny- syknął przez zęby. Wykonywał już ruch w którym mial strzelić, lecz otwierające się drzwi od szatni mu przeszkodziły.
-Typie pogrzało cię? Ona jest od nas.- Fati stał jak wryty po zobaczeniu całej tej akcji. Ja również stałam jak słup z rozmazanym na twarzy tuszem do rzęs. Z transu wyrwało mnie pociągnięcie za ramię. Okazało się, że Ansu zabrał mnie do szatni i posadził obok Gonzaleza.
A ten jak zwykle musiał zobaczyć, że coś jest nie tak. Nie tylko on to zobaczył.
Spotkałam się z wzrokiem Gaviry. Tym wzrokiem który jednocześnie kochałam a jednocześnie nienawidziłam.
-Płakałaś- stwierdził González.
-Nie.-
-Widzę przecież, pogadamy później.- Czy chciałam o tym rozmawiać? Nie. Czy go to obchodziło? Nie. Rozumiem, że się martwił, ale nie miał takiego powodu tym bardziej, że teraz jest mecz. Siedziałam wpatrzona w ziemię dopóki zauważyłam, że wszyscy zaczęli wychodzić więc zrobiłam to samo.
***
Siedemdziesiąta czwarta minuta spotkanie. Morata do Alby, Alba do Gaviego, a Gavi do bramki i...GOOOOOOOOOOOL
Młody Hiszpan biegł po boisku, wykonując swoją cieszynkę, od razu po tym pokazał palcem w moją stronę.
Pablo Gavira strzelił dla mnie bramkę?
CZYTASZ
Don't forget me.|| Pablo Gavi
Fanfiction„Możesz myśleć o mnie cokolwiek chcesz, ale proszę Mad. Nie zapomnij o mnie."