Rozdział dwudziesty pierwszy

1.1K 121 45
                                    


Mijał właśnie drugi dzień, kiedy Leya po raz ostatni widziała Renzo. Pchnięta ciekawością jeszcze tego samego wieczoru odnalazła jego nazwisko w internecie, nie kryjąc zdziwienia, że wcześniej o nim nie słyszała. Lorenzo Cardino był właścicielem kilku kasyn w Houston, w dodatku zaręczył się z córką kandydata na burmistrza Seattle. To ta informacja, mimo że przecież widziała ich razem, wiedziała o tym, sprawiła, iż z prędkością światła i dość brutalnie zatrzasnęła klapę laptopa, czując żółć, podchodzącą do gardła. Więcej nie uruchomiła wyszukiwarki.

Pakując swoje rzeczy do torby rozejrzała się jakby w obawie, że mężczyzna mógłby nagle wyrosnąć tuż przed nią i wcale by się nie zdziwiła — wszak nie byłby to pierwszy raz.

Wzrok Leyi spoczął na Jonathanie. Nerwowość ustąpiła miejsca uśmiechowi i przestał przypominać tykającą bombę. Zdecydowanie wolała go właśnie w takim spokojnym, wyluzowanym wydaniu, aniżeli w tym, który miała wątpliwą przyjemność poczuć na własnej skórze tuż po powrocie z rezydencji Renzo. Zresztą nie tylko ona. Wszystkim obrywało się rykoszetem.

Nie przedłużała przebywania w pracy. Swoje obowiązki wykonała, więc czym prędzej ulotniła się zanim West po raz kolejny zapytałby, czy spełniła już życzenie "pana Cardino".

Trzy kwadranse później, psiocząc pod nosem na zakorkowane ulice i roboty drogowe wreszcie zatrzasnęła za sobą drzwi mieszkania i oparła się o nie plecami. Z jej gardła wydostał się pełen ulgi jęk. Oczami wyobraźni widziała siebie pod prysznicem, niemal czuła chłód kropel, a później książka, najlepiej z krwawą fabułą i latającymi flakami. Musiała dać ujście kumulującej się w niej frustracji spowodowanej komplikacjami w życiu, których — notabene — sama sobie narobiła.

Nie przewidziała tylko jednego.

Niezapowiedziana wizyta Olivera sprawiła, że czuła się tak, jakby uszło z niej całe powietrze niczym z przekłutego balonika. Obserwowała każdy jego ruch, mimikę twarzy, gesty sprawdzając, czy coś wiedział, ewentualnie podejrzewał. Niczego podejrzanego nie zauważyła, przez co nieznacznie rozluźniła napięte jak postronki mięśnie. Książka dawno poszła w zapomnienie, mogła już o niej jedynie pomarzyć, kiedy mężczyzna z przejęciem zaczął opowiadać o spotkaniu z jakimś mega-hiper-ważnym sportowcem. Kompletnie nic nie rozumiała z bełkotu, jaki dzisiejszego dnia wypływał z ust Lawsona, dlatego bardzo szybko przestała się skupiać.

— Jesteś jakaś milcząca — zagadnął, gdy po raz wtóry wyłączyła się, zagłębiając w czeluściach bałaganu, który panował w jej umyśle.

— Miałam ciężki dzień, przepraszam, mózg mi już dzisiaj nie pracuje.

— Mogę pomóc ci się rozluźnić, skarbie...

— Wczoraj dopadła mnie migrena. Nadal odczuwam jej skutki — westchnęła teatralnie. Miała nadzieję, że Oliver nie dostrzeże fałszu, jaki ozdobił barwę jej głosu.

Czy czuła się z tym paskudnie? Oczywiście, ale... No właśnie, to "ale" rzucało cień na dotychczasowe zasady, przeświadczenia i wewnętrzny kodeks moralny. Z jednej strony nadal dławiła ją zdrada, której się dopuściła. Ta druga strona, ta bardziej egoistyczna drżała na samą myśl o dotyku Renzo i pragnęła znacznie więcej. Nie umiała z tym walczyć. Rozum zaciekle się bronił, serce również, jednak ciało w dupie miało wewnętrzną tyradę.

— Myślałaś, gdzie chciałabyś wyjechać?

— Co?

— Rozmawialiśmy o spędzeniu czasu tylko we własnym towarzystwie — wyjaśnił jak dziecku.

Na końcu języka miała stwierdzenie, że przecież nie wychodzili nigdzie, że omijali prawie wszystkie spotkania organizowane przez jej znajomych, rezygnowali z wyskoczenia na drinka.

REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz