Mrok gęstnieje

15 1 0
                                    


  Kiedy kończę zmianę w kawiarni, zbliża się wieczór, na ulicy jest ponuro i zimno, wczesny jesienny deszcz zaczyna moczyć moją głowę i ciało gdy zaczynam wracać do domu. Nie jestem jeszcze przyzwyczajona do ponurej pogody Skandynawii, czasami chciałabym wrócić do ciepłej i słonecznej kalifornii. Powrót z pracy to jak zwykle nudna i długa droga przez sam środek miasta, kiedy się przeprowadzałam do Raven Rock, cieszyłam się na myśl o miasteczku w środku niczego, dzisiaj, denerwuje mnie częsty brak zasięgu czy też tęsknię za towarzystwem wiecznie szczęśliwych ludzi, tutaj jedynie widzę ponure twarze, może właśnie dlatego pasuję do tego miejsca. Brukowane ulice i wysokie budynki z ciemnych cegieł czy też w szarawej lub bordowej elewacji to znak rozpoznawczy miasteczka, wśród ciemności ulicy, mijam kilka znajomych twarzy, są to ludzie, których kojarzę, w tym nie ma tutaj wiele atrakcji, oprócz kawiarni w centrum miasta, w której podają zawsze suche ciasto i starą kawę z zepsutego automatu.  

  Prawdopodobnie nie powinnam narzekać, dzięki pracy w tym miejscu, jestem w centrum plotek. A one są ciekawe, każdego dnia coraz bardziej, od dwóch miesięcy, zaczęło się tutaj prawdziwe życie. Przechodząc obok kościoła, słyszę głośne rozmowy, zatrzymuję się na chwilę, temat jest interesujący. Tłum ludzi, zebrany wokół kościoła głośno dyskutuje o zbliżających się poszukiwaniach w lesie. Obserwuję przez chwile kilka kręcących się osób w płaszczach przeciwdeszczowych, panuje grobowa atmosfera, napięcie łatwo wyczuć gdy ludzie zaczynają się przepychać po kamiennych schodach, zbliżając się do wysokiej kobiety, która najwidoczniej tutaj przewodzi, stoi ona w drewnianych wrotach, na szczycie schodów, ciemnoszarego, kamiennego, kościoła. Na chwilę się wyłączyłam, przyglądając się tłumowi, poprawiam torbę na ręku, aż ktoś mnie za nią szarpie, przede mną stał młody chłopak, prawdopodobnie w moim wieku, ciemnoszary płaszcz przeciwdeszczowy z naciągniętym na twarz kapturem skutecznie go zasłaniał, podaje mi ulotkę, zauważam, że jego jasna skóra na dłoni ma kilka starych nacięć, biorę ulotkę, a on oddala się w tłum. Ulotka to nic specjalnego, zdjęcie ładnej blondynki o krótkich włosach, ma wesoły uśmiech gdy patrzy w obiektyw, ma pulchne policzki, ale delikatnie zarysowaną szczękę. Mój wzrok pada na wielki napis "Zaginęła", wtedy czytam opis:   

"Zaginęła! Anna Olsson, lat 23. Widziana ostatni raz podczas festiwalu charytatywnego, w dniu zaginięcia ubrana w zielony sweter i jasne jeansy, wszystkich, którzy mogą coś wiedzieć, bądź mieli z nią styczność, prosi się o kontakt z rodziną lub policją! Poszukiwania w lesie odbywają się w najbliższą sobotę września, zbiórka przy kościele!"

Prycham kiedy zwijam ulotkę w kulkę i podchodzę do śmietnika, by ją wyrzucić, to kolejne zaginięcie, czwarte w przeciągu dwóch miesięcy. Poprawiam ciężką od deszczu torbę i idę dalej gdy niefortunnie staję w kałuży, wzdycham z rezygnacją i idę dalej, w mojej głowie odbywa się burza, poszukiwania nie mają sensu, tak jak w przypadku poprzednich dziewczyn nie pojawią się efekty, żadna się nie znalazła, prawdopodobnie uciekły. Nie dziwię im się, monotonia tego miasta jest przygnębiająca, nikt normalny tego by nie wytrzymał, szczególnie młode osoby. Oddalam się od tłumu kiedy nachodzi mnie nieprzyjemny dreszcz i myśl: Dlaczego znikają dziewczyny? To tylko kolejna dziewczyna.

..........

  Kiedy docieram do mojego domu, jestem cała mokra, gdy kupowałam ten budynek pół roku temu, nie miałam na uwadze faktu, że skandynawska pogoda nie jest wyrozumiała, a dom znajduje się na wzgórzu, przy lesie, dziesięć minut od jakiegokolwiek domu i o kolejne dziesięć od centrum, w tamtym momencie się cieszyłam na myśl o spokoju, jaki otrzymam, dziś pluję na swoją decyzję. Otwieram drzwi i wchodzę, do mojego nosa dociera przyjemny, ale duszący zapach sosny, chyba powinnam zmienić drzewo, którym palę, czasami tak myślę, ale później przypominam sobie, że lubię tę duchotę, to przyziemienie. Kiedy ściągam buty, słyszę głośne miauczenie, nie wiem kiedy przy moich nogach znalazł się on, Haku, młody rudy kot rasy Maine Coon. Kucam i wyciągam rękę, by pogłaskać jego miękką sierść, mruczy zadowolony, spragniony mojej uwagi. Ściągam przemoczoną bluzę i rzucam ją na podłogę gdy idę do kuchni, mieszkanie samemu pozwala na decyzyjność, nikt nie karze mi tego składać, nie mówi, co powinnam robić. Otwieram szafkę gdzie, trzymam jedzenie dla kotów, otwarcie puszki zajmuje mi dobrą chwilę, schylam się, by podnieść miskę, uświadamiając sobie, że jej nie ma, rudzielec uwielbia ją przenosić, to taka jego zabawa. Wzdycham, wyciągając stary talerz i nakładając na niego zawartość puszki, nie mam siły szukać tej przeklętej miski, odkładam talerz na ziemię i chwilę przyglądam się temu jak kot pochłania posiłek. Siadam na chłodny kuchenny blat i sprawdzam telefon, dwie wiadomości od tego samego numeru to, Louisa, moja najlepsza przyjaciółka, z która się przeniosłam do tego miasta, czytam sms'a z grymasem na twarzy:  

Las PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz